Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Zaprzeczam i potwierdzam

Treść

Gdy socjalista Martin Schulz, przewodniczący Parlamentu Europejskiego, ogłosił z radością po rozmowie z premierem Donaldem Tuskiem, że Polska w 2015 r. przyjmie euro, jego słowom zaraz gorąco zaprzeczał najpierw minister finansów Jacek Rostowski, a potem i sam szef rządu. Obaj twierdzili, że Schulz nie zrozumiał tego, co mu powiedział Tusk, i dopuścił się nadinterpretacji, bo premier stwierdził tylko, że w 2015 r. chcielibyśmy osiągnąć wskaźniki makroekonomiczne wymagane przy przyjmowaniu euro. A kiedy Polacy będą mieli euro w swoich portfelach - premier tej daty nie określał. Dzień później także Martin Schulz przepraszał za to, że się zagalopował i tłumaczył się, że w ten sposób chciał... pomóc Polsce przy negocjacjach nad paktem fiskalnym. Ale im bardziej politycy zaprzeczają, iż taka deklaracja padła, tym bardziej utwierdzają nas w przekonaniu, że jednak data 2015 r. mogła zostać przez Donalda Tuska wymieniona.
Niemiec Schulz jest entuzjastą euro, więc nie mógł sobie odmówić podania radosnej informacji o tym, że za kilka lat do grona 17 państw posiadających ten sam pieniądz dołączy także 38-milionowa Polska, największy kraj w UE, nie licząc Wielkiej Brytanii, który ma narodową walutę. Nasz potencjał ludnościowy i przede wszystkim gospodarczy jest przecież o wiele większy niż kilku najmniejszych państw strefy euro razem wziętych. Z tego powodu teoretycznie Polska mogłaby też hojniej wesprzeć fundusz ratunkowy dla euro, niż ma to zrobić teraz. To dla euroentuzjastów główny argument.
Ale nie tylko te okoliczności wskazują na to, że politycy zwyczajnie kręcą, relacjonując rozmowę Donalda Tuska i Martina Schulza. Wątpliwe, aby przewodniczący Parlamentu Europejskiego nie zrozumiał, co mówił do niego nasz premier. Ponieważ takie spotkania są tłumaczone, nie może być mowy o niezrozumieniu tego, co powiedział interlokutor. Chyba też nikt rozsądny nie zakłada, że Donald Tusk czy Martin Schulz nie potrafią rozróżnić, co oznacza spełnienie kryteriów przyjęcia waluty, a co wprowadzenie euro do obiegu.
Ponadto jaki interes miałby Schulz, aby mówić nieprawdę? Chciał zaszkodzić Tuskowi, który ma i tak dość problemów politycznych i gospodarczych w kraju? W żadnym razie. Polski premier jest wygodnym partnerem dla unijnych mocarstw, głównie Niemiec, i ani im w głowie rzucanie Tuskowi kłód pod nogi, bo chyba nigdy Polska nie miała tak prounijnego rządu jak teraz. Gdy tylko szef PE zorientował się, że nieopatrznie zaszkodził Tuskowi, natychmiast się zreflektował.
Po prostu Martin Schulz, który jest znany z ciętego języka, ale też nie ma doświadczenia rządowego, okazał się zbyt szczery. Schulz nie wiedział, co Tusk mówi tylko na potrzeby unijnych elit, a co chce mówić Polakom. W tym pierwszym przypadku, gdy spotkał się z Schulzem, mógł być bardziej szczery. Polakom o swoich planach w sprawie euro Tusk nie może już otwarcie powiedzieć, bo ma świadomość, że teraz zdecydowana większość wyborców, także tych głosujących na PO, nie chce zastąpienia złotówki przez euro. I lepiej nie wywoływać kolejnych protestów, które mogłyby okazać się groźniejsze dla rządzących niż demonstracje przeciw umowie ACTA.
Krzysztof Losz
Nasz Dziennik Piątek, 3 lutego 2012, Nr 28 (4263)

Autor: jc