Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Toksyczna symbioza

Treść

Obecny kryzys finansowy to skutek zjawisk polityczno-ustrojowych. Na wstępie przyjmijmy dość oczywiste założenie, że nie wyjaśnimy istoty zjawisk zachodzących w globalnym systemie finansowym oraz finansach publicznych państw Unii Europejskiej, posługując się pojęciami, które są nawet potrójnie zafałszowane. Ów kilkuwarstwowy fałsz polega na tym, że:
- Definicji oraz związków logicznych, które kiedyś wyjaśniały czas przeszły dokonany, na siłę staramy się użyć do zrozumienia nowej rzeczywistości, zgodnie z porzekadłem, że przegrani generałowie zawsze rozgrywają wojny z mniej lub bardziej odległej przeszłości.
- Politycy odpowiedzialni za istniejący stan rzeczy narzucają nam sposób widzenia oraz perspektywę debaty, a my świadomie lub nieświadomie dajemy się wciągnąć w spór, który na pewno nie ma na celu wyjaśnienia problemu, bo obnażyłby sprawczą rolę przynajmniej części klasy politycznej, wywołującą lub nawet generującą ten kryzys. Zatem czy chcemy, czy też nie, mówimy o nim językiem aktualnej władzy.
- Nikt - poza "nawiedzonymi" lub wręcz "zwariowanymi" naukowcami i publicystami - nie jest zainteresowany rzetelną debatą nad obecnym kryzysem, bo uwikłanie w interesy polityczne czy finansowe współczesności jest stanem powszechnym. Inaczej mówiąc, opłaca się powtarzać powszechnie znane z mediów dyrdymały, bo one dają legitymację uczestnictwa w oficjalnym obiegu, uznanie polityków, poklask mediów oraz poczucie celebryckiej przynależności, a groźbą jest intelektualne oraz finansowe wykluczenie. Niestety, wszyscy (a na pewno elity intelektualne) jesteśmy beneficjentami obecnego kryzysu, czyli tak naprawdę chcemy zachowania status quo.
Mój pogląd na temat obecnych zjawisk, które nazywamy kryzysem finansowym, jest następujący: kryzys wywołały przeobrażenia pozaekonomiczne, a zwłaszcza polityczno-ustrojowe, a charakter ekonomiczny, w tym zwłaszcza finansowy, mają skutki tych zjawisk. Fenomenem ostatniego dziesięciolecia jest likwidacja istniejących w poprzednich epokach głębokich podziałów, a przede wszystkim odrębności personalnej i ideowej między dwoma najważniejszymi biurokracjami: polityczno-rządową oraz bankowo-finansową. Przez ostatnie dwieście lat były to całkowicie odrębne i dość wrogo nastawione do siebie grupy (poza oczywiście ustrojem realnego socjalizmu), dysponujące różnymi atrybutami władzy, które reprezentowały jednocześnie głęboko sprzeczne interesy: biurokracja polityczno-rządowa musiała skupić się na realnych problemach finansów publicznych, zwłaszcza gromadząc dochody podatkowe, bo nie było możliwości uzyskania dużych pieniędzy (formalnie zwrotnych, lecz faktycznie nigdy niezwracanych) od drugiej potężnej biurokracji lub było to z wielu powodów bardzo trudne. Równocześnie ta ostatnia była z reguły naprawdę zainteresowana "zdrową" polityką finansową rządów, bo chroniło to również jej interesy, które można było łatwo zniszczyć, psując pieniądz lub prowadząc represyjną politykę podatkową.
Dość niedawno biurokracje te, na nasze nieszczęście, zjednoczyły się, zawierając najgorszy - jak się dziś okazało - sojusz. Dzięki temu biurokracja polityczno-rządowa zyskała łatwy sposób "pozyskania" pieniędzy dla swoich celów bez konieczności zajmowania się trudną i niepopularną polityką podatkową (tu nawet można było być dobrym wujkiem), w zamian dając biurokracji bankowo-finansowej pełne bezpieczeństwo, podporządkowując jej interesom całą resztę gospodarki z fatalnymi skutkami dla niej, a pośrednio - i nas wszystkich. Gdy już rządzenie nie wiąże się z trudem i ryzykiem gromadzenia w tradycyjny sposób dochodów budżetowych (można nawet "obniżać" i "upraszczać" podatki) i jednocześnie - tak jak u nas - można zadłużyć kraj o 300 mld zł w ciągu czterech lat (przypomnę, że jest to kwota większa niż roczne wpływy podatkowe budżetu państwa), a następnie wygrać wybory parlamentarne - to sytuacja ta jest modelowym wręcz przykładem owej chorej symbiozy. Co ciekawe, jej polską wersję publicznie przedstawił z rozbrajającą szczerością niedawno minister finansów, kiedy w Parlamencie Europejskim opisał karierę swojego kolegi (najpierw był on wysokim urzędnikiem w resorcie finansów, a potem prezesem dużego banku).
Gorzej, że nie mamy możliwości przerwania tej symbiozy. Chyba jedyną szansą jest wymiana pokoleniowa w klasie politycznej, przynosząca nową (obojętnie jaką) wizję polityki, która jednak odrzuci wygodę obecnego sojuszu obu biurokracji. Wtedy może również naprawimy nasze finanse, a publiczny nadzór nad tzw. sektorem finansowym ograniczy, przynajmniej częściowo, jego nieograniczone dziś przywileje. Może jest więc jakaś nadzieja?

Nasz Dziennik Czwartek-Piątek, 5-6 stycznia 2012, Nr 4 (4239)

Autor: au