Świeże sznyty na brzozie
Treść
Drzewo stało się słynne po tym, gdy MAK, a po nim komisja Millera stwierdziły, że jest ono niemalże głównym sprawcą katastrofy. Oficjalne raporty podają, że polski Tu-154M uderzył lewym skrzydłem w drzewo, a to spowodowało oderwanie jego końcówki o długości 6,5 metra. Wszyscy członkowie komisji Jerzego Millera, z którymi rozmawiał "Nasz Dziennik", wyrażają absolutne przekonanie, że tak właśnie było i że z powodu braku końcówki skrzydła samolot nie mógł już nabrać wysokości, rozpoczynając półbeczkę autorotacyjną. - Utrata około jednej trzeciej lewego skrzydła oznacza zmniejszenie jego siły nośnej o blisko 20 procent. Do tego dochodzi utrata jednej powierzchni sterowej, gdyż z kawałkiem skrzydła odpadła także jedna lotka. Doszło do tak dużego niezrównoważenia momentów z obu skrzydeł, że nie było możliwe wyrównanie tego przy pomocy pozostałych sterów - mówił dr inż. Maciej Lasek. Co więcej, jest przekonany, że brzoza przesądziła o tragedii. - Gdyby nie było tej brzozy, to może by się uratowali - stwierdził.
Komisja nie zdecydowała się jednak na wykonie komputerowej symulacji zderzenia samolotu z brzozą ani lotu maszyny bez fragmentu skrzydła. - Na pewnym etapie było to rozważane. Doszliśmy jednak wspólnie do wniosku, że po pierwsze, nie ma na to czasu. Nie wspominam już o kosztach - wyjaśnia Lasek. Nie wykonano także żadnych eksperymentów, prób powtórzenia zderzenia w warunkach laboratoryjnych. - Nie zrobiono takiego eksperymentu - przyznał wprost Waldemar Targalski z komisji Millera.
Symulacje komputerowe wykonał natomiast prof. Wiesław Binienda, fizyk z Akron w Ohio. Wynika z nich, że skrzydło powinno całe przetrwać zderzenie. Naukowiec uważa, że w ogóle nie doszło do spotkania samolotu z brzozą oznaczoną w raporcie MAK jako obiekt naziemny nr 8. Zdaniem Biniendy, samolot utracił część skrzydła zupełnie w innym miejscu, dalej i wyżej. W możliwość ścięcia skrzydła wątpi też dr inż. Grzegorz Szuladziński z Australii. - Typowe zderzenie dwóch smukłych obiektów "na krzyż" kończy się złamaniem lub ścięciem tylko jednego z nich. Jest nikła szansa, by obydwa były kompletnie złamane. Znaczy to, że jeśli drzewo zostało ścięte, skrzydło ocalało, i na odwrót - twierdzi współpracownik parlamentarnego zespołu ds. wyjaśnienia przyczyn katastrofy smoleńskiej. Zamiar dokładnego zbadania zderzenia skrzydła z drzewem oraz lotu samolotu bez kawałka skrzydła, a także przemieszczania się samego odciętego fragmentu maszyny ma zespół naukowców pod kierownictwem prof. Marka Czachora z Gdańska. Nie wiadomo jednak, czy otrzyma on pieniądze na dwuletnie badania.
Brzoza wciąż budzi zainteresowanie. Biegli prokuratury wojskowej wykonywali w grudniu 2011 r. dokładne pomiary drzewa i okolic. Kiedy im wówczas towarzyszyliśmy, powstały też szczegółowe zdjęcia. Porównaliśmy je z fotografiami wykonanymi 10 kwietnia tego roku. Okazuje się, że kilka centymetrów poniżej miejsca ścięcia drzewa (jak domniemają komisje oficjalne, przez samolot) są ślady prób cięcia czy też może rąbania. Jest ich około dziesięciu. Ale chyba sprawca nie zrealizował do końca swoich zamierzeń. Nic z drzewa nie zostało odcięte. A może chodziło tylko o zaznaczenie czegoś. Albo o pobranie próbek? Ślady wyglądają na bardzo świeże. Czy to efekt prac rosyjskich śledczych czy akt chuligaństwa? Jeśli tak, to podlega on karze. Rosyjski kodeks karny za fałszowanie dowodów przewiduje nawet siedem lat pozbawienia wolności. Organa śledcze zobowiązane są prawem do chronienia dowodów.
Brzoza rośnie 63 m na lewo od ścieżki podejścia. MAK i komisja Millera określiły jej współrzędne. W polskim raporcie jest to 54 st. 50,000 min szer. północnej i 32 st. 3,425 min dł. wschodniej. W rosyjskim dane różnią się o kilka tysięcznych części minuty (czyli ok. 10 m). Według tych samych wyliczeń jest to miejsce położone 244 metry za pierwszym dotknięciem przez samolot "środowiska ziemi", czyli innej brzozy rosnącej przy bliższej radiolatarni. Od brzozy do początku pasa lotniska jest 855 metrów.
Ścięcie drzewa nastąpiło mniej więcej w połowie wysokości. Oficjalne raporty podają sprzeczne dane o wysokości punktu ścięcia i średnicy drzewa w tym miejscu. Wysokość to 5-6 metrów, a średnicę szacuje się na 40 centymetrów. Wyniki pomiarów ekspertów geodezji z grudnia nie są niestety dostępne. Komisja Millera podaje natomiast dokładny czas rzekomego uderzenia skrzydła w drzewo: 8:41:02,8 czasu warszawskiego. Gdyby przyczyną ścięcia brzozy było rzeczywiście skrzydło samolotu, to musiałby on znajdować się niemal dokładnie na wysokości progu pasa. Przyjmując trajektorię lotu taką jak w raporcie Millera, samolot na przestrzeni 300 metrów, jakie dzielą brzozę od punktu jego zderzenia z ziemią, zdążyłby (niecałe 5 sekund) jeszcze nabrać wysokości 20 metrów (jednocześnie zderzając się z wieloma innymi przeszkodami) i obrócić w lewo aż do położenia "na grzbiecie".
Piotr Falkowski
Nasz Dziennik Czwartek, 12 kwietnia 2012, Nr 86 (4321)
Autor: au