Schizofrenia władzy
Treść
Agnieszka Żurek
W poniedziałek po raz pierwszy od katastrofy smoleńskiej zobaczyliśmy na polskich ulicach flagi przepasane kirem. Wielu z nas przypomniało sobie kwiecień 2010 roku. W naturalny sposób nasuwają się także porównania postępowania władz państwa po tamtej tragedii i teraz - po katastrofie kolejowej pod Szczekocinami.
Do Szczekocin przyjechał zarówno prezydent Bronisław Komorowski, jak i premier Donald Tusk oraz ministrowie jego rządu. Takie zachowanie przywódców ma na ogół na celu zapewnienie rodzin ofiar i osób poszkodowanych, że nie są one pozostawione same sobie w nieszczęściu.
Taki gest ze strony władzy jest również oznaką gotowości do wzięcia odpowiedzialności za wyjaśnienie przyczyn tragedii i zrobienie wszystkiego, żeby nie doszło do kolejnej. Trudno zapomnieć jednak, że Bronisław Komorowski po tragedii smoleńskiej w pierwszej kolejności zajął się... sobą. Wszyscy pamiętamy tryb przejmowania władzy przez ówczesnego marszałka Sejmu. Pamiętamy także nieludzkie traktowanie rodzin ofiar - notorycznie okłamywanych, oczernianych i pozbawionych prawa do pamięci i dochodzenia do prawdy.
Trudno także ufać mediom, które po tragedii smoleńskiej nazywały żałobę "grą polityczną", a zadawanie pytań - "jątrzeniem". Teraz te same stacje telewizyjne poświęcają wiele miejsca tragedii pod Szczekocinami, pochylając się nad losem poszkodowanych i zapewniając co pewien czas, że rodziny ofiar są pod opieką psychologów. Taką reakcję mediów można byłoby nazwać normalną, gdyby dotyczyła ona każdej ludzkiej tragedii. Nie sposób mieć jednak zaufania do mediów, które próbują decydować, czyj ból jest naturalny, a czyj "polityczny". Kiedy obserwuje się prace służb na terenie wypadku pod Szczekocinami, także nie sposób nie pomyśleć o pracach prowadzonych w Smoleńsku.
W Szczekocinach na miejscu wypadku dzień i noc pracowały ekipy ratownicze, a w akcji ratunkowej brało udział 49 karetek i 98 zastępów straży pożarnej, teren został dokładnie przeszukany, a jeszcze dwa dni po tragicznym zdarzeniu na teren katastrofy sprowadzono po raz kolejny ekipy z psami - w celu upewnienia się, że nie znajdują się tam już szczątki ludzkie. Kiedy przypomnimy sobie sytuację, w której kilka miesięcy po tragedii w Smoleńsku osoby postronne nadal znajdowały fragmenty ciał i przedmioty należące do ofiar, przy zapewnieniach ówczesnej minister zdrowia o przekopaniu terenu do głębokości metra, trudno nie odnieść wrażenia, że mamy do czynienia ze swoistą sytuacją schizofrenii, a władze są zupełnie nieprzewidywalne.
Jedno się tylko nie zmienia: unikanie odpowiedzialności i próby przerzucania jej na najniższy szczebel. Po katastrofie smoleńskiej robiono to w sposób, dla którego trudno nawet znaleźć adekwatne słowa. Niezmienna jest niechęć rządu do brania odpowiedzialności, niezmienny jest także - na szczęście - sposób reagowania zwykłych Polaków w trudnych sytuacjach. Podobnie jak po katastrofie smoleńskiej nasi rodacy zachowali się wspaniale, tak i teraz, po katastrofie pod Szczekocinami, mieszkańcy okolicznych wsi natychmiast ruszyli na pomoc. Pozostaje mieć nadzieję, że zdolność do mobilizacji społecznej zachęci do postawienia ekipie rządzącej takich wymagań, jakie Polacy stawiają samym sobie. I że pokonany zostanie kompleks niższości, dzięki któremu tak długo u władzy utrzymują się ludzie, których brak kompetencji prowadzi do kolejnych tragedii.
Nasz Dziennik Piątek, 9 marca 2012, Nr 58 (4293)
Autor: au