Polityczne ucho
Treść
- Raport komisji, załączniki i protokół są elementem pracy tak jakby zespołu biegłych. Jeśli członkowie komisji się pod tym podpisali, to wszystko, co jest tam napisane, jest napisane zgodnie z ich sumieniem i wiedzą. Ponieważ jest to praca zespołowa, nigdy żaden zespół nie ma zwyczaju mówić "pan X, pan Y" - kwituje w rozmowie z "Naszym Dziennikiem" dr inż. Maciej Lasek, w Komisji Badania Wypadków Lotniczych Lotnictwa Państwowego zastępca przewodniczącego podkomisji lotniczej.
Dopytywany o to ppłk pil. mgr inż. Robert Benedict, szef podkomisji lotniczej, relacjonuje, że "wszyscy członkowie komisji jednomyślnie i jednogłośnie zgodzili się z tym, że te trzy wypowiedzi należą do pana gen. Błasika". Chodzi o frazy przypisywane przez KBWLLP dowódcy Sił Powietrznych: "250 metrów", "100 metrów" i "Nic nie widać?". Jednak który konkretnie z członków komisji rozpoznał głos gen. Błasika? - Cała komisja się z tym zgadzała. Komisja była całym ciałem, więc wszystkie 34 osoby, które były w komisji, zgodnie zgodziły się z tym, że to są wypowiedzi pana gen. Błasika. Każdy z tymi nagraniami się zapoznawał i każdy te nagrania miał do swojej dyspozycji - zaznacza Benedict.
Dzień po katastrofie, tj. 11 kwietnia 2010 r., nagrania z rejestratorów Tu-154 odsłuchiwali ppłk dr inż. Sławomir Michalak, Waldemar Targalski oraz prokurator Naczelnej Prokuratury Wojskowej płk Zbigniew Rzepa. Towarzyszyło im kilku przedstawicieli strony rosyjskiej. W rozmowie z "Naszym Dziennikiem" Michalak i Targalski przyznali, że przesłuchanie nie odbywało się w pomieszczeniu do tego przystosowanym - było to zwykłe pomieszczenie biurowe z oknem wychodzącym na ulicę. Również jakość nagrania nie była najlepsza. - Korespondencja radiowa była czysta. Ale zapis z kabiny słaby. Przyczyną tego jest rozmieszczenie mikrofonów w kabinie, hałas w kabinie. Jeden z mikrofonów jest tuż obok wylotu powietrza z nawiewu. Cały czas słychać charakterystyczny świst. Wydaje mi się, że rozmieszczenie mikrofonów nie jest najwłaściwsze - relacjonował ppłk Michalak. Przyznał przy tym, że odczytano 70-90 proc. informacji. Wypowiedź Targalskiego była bardzo podobna. Ekspert przyznał, iż nie wie, kto dokładnie rozpoznał głos dowódcy Sił Powietrznych. - Co mogliśmy, to odczytaliśmy. Całe dwa tygodnie, które tam spędziłem, i potem następne, pracowaliśmy z ppłk. Michalakiem i płk. Rzepą na odsłuchiwaniu. Przy czym, o ile z korespondencją radiową nie było większych problemów, o tyle już tzw. głosy tła, czyli to, co wychwytują mikrofony umieszczone w kabinie, było bardzo niewyraźne i złej jakości - przyznawał Targalski. I dodał, że strona rosyjska polegała na ich odczycie nagrań z kokpitu. - To, co nam udało się odczytać, MAK uznał za pełną deszyfrację tego rejestratora CVR - zaznaczył.
- Ja też słuchałem w Moskwie tych nagrań, bo byłem tam akurat najdłużej z tej ekipy, która pełniła funkcje doradców przy akredytowanym - tłumaczył Benedict. Nie potrafił skonkretyzować terminów swego pobytu. - Oj, proszę panią, to badanie zakończyło się, miałem kilka innych kolejnych badań w swojej działalności. Po prostu jedno zakończyłem i koniec. Ja już do tego tematu nie wracam. To są rzeczy, które zostały zamknięte, komisja została rozwiązana i temat się skończył - mówi. - Nie mogę tego umiejscowić. Odsłuchiwałem nagrań w tym momencie, kiedy Rosjanie dopuścili nas do odsłuchiwania tych nagrań w Moskwie - tłumaczy Benedict. Jak przyznaje, odczyt odbył się "w miejscu, w którym MAK prowadził odsłuch i odpis korespondencji". - Było to pomieszczenie, gdzie znajdowały się komputery i oprogramowanie. Nie była to kabina dźwiękoszczelna, było to pomieszczenie, w którym pracowali specjaliści MAK - opisuje Benedict. Jak zaznacza, nie było z nim wtedy płk. Mirosława Grochowskiego, który w tym czasie był w Warszawie. - Było nas kilka osób i kilka osób miało możliwość zapoznania się z tymi nagraniami - mówi szef podkomisji lotniczej, nie precyzując, kto z nim był. - Nie muszę tego powiedzieć - ucina krótko. Pytamy więc wprost, czy osobiście rozpoznał głos gen. Andrzeja Błasika - Nie, nie rozpoznałem pana gen. Błasika z uwagi na to, że co prawda pracowałem z nim wcześniej, ale nie byłem tak dużym znawcą głosu, by móc to określić - zaznacza ekspert.
Miller: Kontekst sytuacyjny wystarczy
W sprawie odkrywane są kolejne warstwy. Wyszło na jaw, że komisja Millera wykorzystała odpis opinii sporządzonej przez policyjnych ekspertów i samodzielnie uzupełniła stenogramy. Były minister, dziś wojewoda małopolski Jerzy Miller przyznał w rozmowie z radiem RMF FM, że to członkowie komisji wyjaśniającej przyczyny katastrofy smoleńskiej, a nie biegli z Centralnego Laboratorium Kryminalistycznego Policji przypisali gen. Błasikowi słowa, które padły w kokpicie tupolewa. Indagowany o to, że w analizie krakowskiego Instytutu Ekspertyz Sądowych bynajmniej nie zidentyfikowano głosu gen. Andrzeja Błasika, o obecności którego w kokpicie mówił firmowany przez Millera raport, odpowiedział: "To nie ja twierdzę, że pan gen. Błasik był w kokpicie, tylko ciało generała zostało znalezione w kokpicie po katastrofie i w związku z tym to nie wymaga dowodu ze strony komisji". Zapytany z kolei, kto przypisał słowa wypowiedziane w kokpicie gen. Błasikowi, Miller odparł, że eksperci policyjni je odczytali, lecz ich nikomu nie przypisali. Oraz że w kabinie padły nie tylko słowa dotyczące wysokości, ale również inne - witających się osób, czyli członków załogi i wchodzącego generała. - W związku z tym z całego kontekstu zdarzeń w tym dniu i wszystkich okoliczności, które były znane, komisja uzupełniła tę nierozpoznaną osobę, przypisując ten głos generałowi Błasikowi - przyznał się Miller.
Pod rygorem karnym
Prokuratura nie komentuje ustaleń i wypowiedzi członków Komisji Badania Wypadków Lotniczych Lotnictwa Państwowego. - Komisja to odrębny organ prowadzący sprawę związaną z wypadkiem lot
niczym. Prokuratura prowadzi własne postępowanie karne, nie komentuje ustaleń komisji - powiedział kpt. Marcin Maksjan z Naczelnej Prokuratury Wojskowej. Oba dokumenty - i raport Millera, i opinia krakowskiego Instytutu Ekspertyz Sądowych - są materiałem dowodowym w śledztwie. Z tym że opinia fonoskopijna wykonana przez ekspertów IES różni się od raportu m.in. tym, że była sporządzana pod odpowiedzialnością karną - biegli byli uprzedzeni o odpowiedzialności karnej za ewentualne uchybienia, czyli m.in. podanie nieprawdziwych danych.
Jeśli zostanie uznane to za konieczne, prokuratura może zwrócić się do biegłych IES o uzupełnienie ekspertyzy fonoskopijnej z Tu-154M. Może wezwać tych samych biegłych, którzy ekspertyzę sporządzali, lub też powołać nowych. Umożliwia to kodeks postępowania karnego, a konkretnie art. 201 kpk. - Każda ekspertyza zlecona przez prokuraturę może być w toku śledztwa uzupełniona. O jakie elementy - to już decyzja prokuratora prowadzącego śledztwo - mówi kpt. Maksjan. Opinia zamówiona na potrzeby śledztwa prokuratorskiego musi spełniać trzy kryteria: jasność (wnioski i sposób dochodzenia do nich są zrozumiałe), niesprzeczność (musi być zachowany związek przyczynowo-skutkowy) i pełność (daje wyczerpującą odpowiedź na wszystkie postawione pytania).
Anna Ambroziak
Nasz Dziennik Czwartek, 19 stycznia 2012, Nr 15 (4250)
Autor: au