Parulski przegrywa z prawem
Treść
Generał Krzysztof Parulski kompletnie nie radzi sobie z nadzorem nad aktami śledztwa smoleńskiego. Naczelna Prokuratura Wojskowa nie jest w stanie zapewnić skutecznego wsparcia liniowym śledczym prowadzącym sprawę.
Świadczy o tym fakt powołania w charakterze biegłego osoby, która wcześniej w tym samym śledztwie była przesłuchiwana jako świadek. Ta poważna wada prawna może być powodem podważenia całej ekspertyzy. Wszystko przez powołanie do zespołu pilota Wiesława Franczaka, który w sierpniu ubiegłego roku był przesłuchiwany w charakterze świadka w śledztwie dotyczącym katastrofy smoleńskiej. Tymczasem przepisy kodeksu postępowania karnego jasno mówią, że taka sytuacja nie może mieć miejsca i skutkuje tym, że wydana przez biegłego opinia nie może stanowić dowodu. Przepisy są tu bezwzględne - biegły musi być wyłączony z postępowania, a w jego miejsce śledczy mogą powołać nowego eksperta. - Art.196¤1 kpk wyklucza taką możliwość, by świadek był też biegłym w tym samym postępowaniu. Taka sytuacja skutkuje wadliwością postępowania.
- Gdy biegłym staje się osoba nieuprawniona, można podważyć taką opinię - zaznacza mec. Bartosz Kownacki, pełnomocnik kilku rodzin ofiar katastrofy smoleńskiej.
Jak mówi mec. Kownacki, w tym przypadku może zostać podważony dokument, w sporządzeniu którego uczestniczy biegły, czyli nie tylko analiza z zakresu pilotażu i szkolenia lotniczego, ale też cała opinia końcowa zespołu, pod którą zapewne podpis biegłego też się znajdzie. - Jest to poważne uchybienie i nie powinno ono mieć miejsca - dodaje adwokat.
Sytuację nieco łagodził mec. Piotr Pszczółkowski. - Oczywiście, patrząc modelowo, taka sytuacja nie powinna mieć miejsca. Czasem bywa jednak tak, że ktoś jest wybitnym ekspertem, a uprzednio został przesłuchany w charakterze świadka. Warto wówczas zadać sobie pytanie o to, jaki jest merytoryczny pożytek dla postępowania z powołania takiego biegłego - zauważył. W ocenie pełnomocnika, jeśli świadek opowiadał o mniej istotnych sprawach, niezwiązanych bezpośrednio z katastrofą i nie przekazał istotnych dla śledztwa informacji, to w sytuacji, gdy mamy do czynienia z osobą merytorycznie wartościową, nie należy z niej rezygnować. Jak dodał, przesłuchanie świadka nie oznacza jeszcze, że ten dowód zostanie w przyszłości wykorzystany przez prokuraturę. - Gdyby był to kluczowy świadek z miejsca katastrofy, to na pewno biegłym być nie powinien - przyznał.
Tyle że jeśli nawet tak postrzegać ten problem, to pracujący w zespole Wiesław Franczak ma wprawdzie doświadczenie na Tu-154M, ale tylko w prawym fotelu, i to przy niezbyt dużym nalocie. Powstawała również wątpliwość, na ile oceny osoby, która współpracowała z pilotami, którzy zginęli w katastrofie samolotu Tu-154M i ich znała, będą obiektywne, miarodajne i wiarygodne.
Żadnych wątpliwości nie ma prokurator Marek Pasionek, pół roku temu odsunięty od nadzorowania śledztwa smoleńskiego. Jak zauważył, kpk nic nie mówi o tym, że zeznanie świadka ma dotyczyć materii sprawy lub nie. I o ile można potocznie mówić o kluczowych czy pobocznych dowodach, to już sama procedura mówi jasno o zeznaniu w charakterze świadka, nie klasyfikując jakości tych zeznań. - Przepis jest jasno sformułowany, a próby nadinterpretacji intencji ustawodawcy nie bardzo przystają do jego treści, która wydaje się w tym przypadku bardzo jasna i kategoryczna - ocenił.
Także prof. Piotr Kruszyński, specjalista z zakresu prawa karnego materialnego i procesowego, wyraził zdumienie zaistniałą sytuacją i uznał ją za jawne łamanie prawa. Jak zaznaczył, dla dobra postępowania takiego biegłego należałoby jak najszybciej wyłączyć z prac. - Jeżeli prokurator wiedział o tym, bo mógł nie być tego świadomy, ale w sytuacji, w której wiedział, że powołuje na biegłego kogoś, kto był przesłuchiwany w charakterze świadka, to jest to łamanie prawa i wiąże się z tym odpowiedzialność dyscyplinarna - zaznaczył. Jego zdaniem, przepis w tym zakresie nie jest kwestią sporną, a sprawa jest jasno opisana w kodeksie postępowania karnego.
W ocenie naszych rozmówców, prokuratura popełniła poważny błąd proceduralny, który nienaprawiony w przyszłości mógłby spowodować podważenie wyników ciężkiej pracy zespołu biegłych. Niebezpieczeństwo takie było realne, a sposób, w jaki można wykorzystywać kruczki prawne, pokazali Rosjanie, gdy wycofali zeznania rosyjskich kontrolerów z Siewiernego. Powołano się wówczas na rosyjskie przepisy prawa karnego i wykorzystując art. 166, wyrażono wątpliwości co do miejsca i czasu przesłuchań. Z protokołów wynikało, że obaj kontrolerzy byli przesłuchiwani w tym samym czasie, w różnych miejscach, przez tych samych śledczych.
Wydaje się, że śledczy popełnili błąd na samym początku postępowania, ponieważ przesłuchując po katastrofie jako świadków kolejnych pilotów latających w specpułku na Tu-154M, sami skracali sobie "ławkę" potencjalnych biegłych. Wprawdzie wówczas nie było mowy o zespole biegłych, ale można było przewidzieć taką sytuację. Tak się nie stało. Nikt też nie zareagował, gdy prokuratorzy przedstawili kształt zespołu. O ile można zrozumieć obarczonych wieloma obowiązkami prokuratorów bezpośrednio zajmujących się śledztwem, o tyle dziwi brak reakcji osób, które sprawują nadzór nad tym postępowaniem. Dlaczego nikt nie zareagował? Kto zatwierdzał i akceptował listę biegłych? Także o tę sprawę zapytaliśmy NPW, ale w tym zakresie nie uzyskaliśmy odpowiedzi.
Nasz Dziennik Piątek, 23 grudnia 2011, Nr 298 (4229)
Autor: au