Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Nie płaczą po Gibale

Treść

Krzysztof Losz


Łukasz Gibała opuścił PO, ale na razie wątpliwe, żeby spowodowało to głębszy rozłam w Platformie. Wolta może być za to wykorzystana przez Donalda Tuska jako pretekst do jeszcze silniejszego skrętu partii w lewo - co zresztą już można dostrzec.
Dla postronnego obserwatora politycznych wydarzeń przejście posła Łukasza Gibały do Ruchu Palikota może wyglądać niczym małe trzęsienie ziemi. Gibała to przecież siostrzeniec ministra sprawiedliwości Jarosława Gowina, więc zmiana barw politycznych akurat przez niego mogłaby być potraktowana niczym zdrada rodziny. Nic takiego jednak się nie wydarzyło, bo jak tłumaczą sami politycy PO, Gibała na pewno nie był zaliczany do tzw. skrzydła konserwatystów, którego jedną z twarzy jest jego wuj. Zresztą Gibała sam niedawno złożył deklarację, że buduje w Platformie nurt liberalny. Miał on być powrotem do korzeni ideowych Platformy. Teraz, już jako poseł Ruchu Palikota, Gibała powtarza to samo. - Platforma odeszła od idei, które leżały u jej podstaw - tłumaczył swoje zerwanie z macierzystą partią.
Ale nasi rozmówcy z PO twierdzą, że to tylko gra, gdyż rozbrat z PO był już dawno przesądzony. Rozprawę z Gibałą, który przecież do samego końca był szefem miejskich struktur Platformy w Krakowie, szykował od dawna poseł Ireneusz Raś, wpływowa persona w małopolskiej PO. - Było tylko kwestią czasu, kiedy Łukasz Gibała zostanie wyrzucony z naszej partii. Teraz ludzie Rasia mówią, że miało się to stać jeszcze przed 20 marca, chociaż bardziej prawdopodobne było, że ta sprawa przeciągnęłaby się na kwiecień, już po Świętach Wielkanocnych - mówi "Naszemu Dziennikowi" poseł PO. - Być może mielibyśmy cały serial pt. "Upokarzanie posła Gibały", bo wyrzucony byłby na mocy decyzji władz lokalnych, potem odwołałby się do władz krajowych. Łukasz chciał tego uniknąć i stąd jego decyzja - dodaje poseł.
Inny nasz rozmówca wskazuje, że nie tylko Ireneusz Raś i inni posłowie, ale także sam Donald Tusk byli dobrze zorientowani w konszachtach Gibały z Januszem Palikotem, więc jego odejście dla nikogo z nich nie było niespodzianką. Co więcej, Tusk miał wręcz nakazać swoim współpracownikom podjęcie takich działań, aby przyspieszyć odejście posła Gibały z Platformy. Po prostu im dłużej trwałaby ta sprawa, tym większe mogła przynieść szkody premierowi. Dlatego siostrzeniec Gowina był sekowany i dawano mu do zrozumienia, że niedługo zostanie rozliczony i zapewne wyrzucony z partii i klubu. - Pokładałem spore nadzieje w budowaniu liberalnej frakcji. Miałem nawet ochotę do tego zespołu przystąpić, ale jak się zorientowałem, że Łukasz szybciej wyleci z PO, niż tu coś zbuduje, to mój entuzjazm szybko osłabł - zdradza młody parlamentarzysta z Platformy Obywatelskiej.

Raś kontra Gibała
Skąd jednak wzięła się taka wzajemna niechęć między Gibałą a Rasiem? Ich konflikt był niejako personifikacją ostrych sporów w krakowskiej i małopolskiej PO. Partyjni koledzy przypominają, że bardzo ambitny Gibała jeszcze w poprzedniej kadencji zadarł z partyjnymi notablami, co o mało nie skończyło się usunięciem go z listy kandydatów do Sejmu. Młody poseł znalazł się w końcu na bardzo odległym, bo 19. miejscu, a to i tak tylko dzięki interwencji Grzegorza Schetyny. Z tym że jego konkurenci z PO nie docenili pomysłów Gibały i pieniędzy, jakimi dysponował. Poseł pochodzi bowiem z bardzo zamożnej rodziny, jego ojciec ma dużą firmę handlową. Nic więc dziwnego, że o wydatkach młodego Gibały na kampanię wyborczą krążą do tej pory legendy, a sztab wyborczy PO w Małopolsce szacował, że nieposłuszny poseł miał wydać na różne akcje jeszcze przed startem kampanii wyborczej i na samą kampanię nawet 1 mln zł, podczas gdy PO wyznaczyła mu limit wydatków w wysokości 1,5 tys. zł (!). Gibała mandat zdobył bez kłopotów i to wywołało wściekłość partyjnej góry. Sam zainteresowany twierdził, że wydał dużo mniej przed wyborami, niż podawano do publicznej wiadomości. Przyznał, że przekroczył partyjny limit, ale prawa i reguł finansowania kampanii nie złamał, bo "pozbierał" limity od kandydatów Platformy z innych regionów Polski, którzy nie byli w stanie wydać tylu pieniędzy, ile im pozwolono. Ale Ireneusz Raś mówił, że Gibała dostał zakaz "zbierania limitów", tak więc dopuścił się co najmniej niesubordynacji.
Karkołomne tłumaczenia wzmogły tylko wściekłość rywali Gibały. Padały wręcz oskarżenia, że Łukasz Gibała i krakowska PO sabotowali kampanię partii w Małopolsce, bo grali tylko na swojego lidera. I od czasu wyborów ponawiane były żądania "rozliczenia Gibały", co nic dobrego dla niego nie zapowiadało. - Dlatego los Łukasza był przesądzony, nie wiadomo było tylko, kiedy polityczna gilotyna zostanie wprawiona w ruch - mówi jeden z posłów PO.

Lewą marsz!
Oficjalnie nikt w Platformie po Gibale nie płacze. Irytację części parlamentarzystów wzbudzają żale ich kolegi, który zarzuca swojej byłej partii odejście od idei, które budowały Platformę. Gibała twierdzi nawet, że proponował swoim szefom "powrót do korzeni", jednak oni jego propozycję odrzucili. Wygląda teraz na to, że dla Gibały to Ruch Palikota jest ugrupowaniem, które ma wcielać w życie dawne ideały PO. Ale transfer siostrzeńca, jak się okazuje, nie był zaskoczeniem dla Jarosława Gowina. - Ze smutkiem obserwowałem ewolucję jego poglądów - stwierdził minister sprawiedliwości, mając na myśli np. poparcie Gibały dla hasła budowania "świeckiego państwa", co w przypadku Ruchu Palikota oznacza podnoszenie najbardziej antychrześcijańskich i antyklerykalnych haseł. - I pomyśleć, że Łukasz brał ślub w katedrze wawelskiej. Długo wydawał mi się bliski ideowo wujowi - mówi kolega Gibały z ław poselskich.
Rafał Grupiński, szef klubu PO czy Grzegorz Schetyna z żalem mówią o wolcie swojego młodego kolegi. Grupiński podkreśla, że Gibała niemal do ostatniej chwili zapewniał go, że nie opuści PO. - Informację o odejściu dostałem SMS-em. Poseł Gibała zachował się skrajnie nielojalnie - ocenia Grupiński. - Zdziwiła mnie ta decyzja, trudno mi ją zaakceptować - stwierdził z kolei Schetyna. Większość parlamentarzystów Platformy przekonuje jednak, że to dla partii żadna strata, a Gibała jest politykiem chorobliwie ambitnym i chce coś znaczyć. Ponieważ w PO nie miał szans na karierę, poszedł do Palikota. - Poseł Gibała był zawsze nastawiony na swoją karierę - surowo ocenia go Grupiński. - Nie pasował do Platformy - dodaje Małgorzata Kidawa-Błońska, wiceprzewodnicząca klubu PO. Najostrzej byłego już klubowego kolegę ocenił poseł Paweł Olszewski. - To człowiek wybitnie cyniczny, o olbrzymiej ambicji, ale niewielkich umiejętnościach. Nie mógł sobie znaleźć miejsca w Platformie - stwierdził. I podkreślił, że nie żałuje, że Gibały już nie ma w PO.

To idzie postęp
Co prawda i Łukasz Gibała, i Janusz Palikot twierdzą, że spodziewają się kolejnych transferów z Platformy, ale w partii Tuska mało kto wierzy w to, że możliwa jest jakaś secesja. Poseł Michał Jaros, szef zespołu ds. gospodarki rynkowej, który założył Gibała, twierdzi, że nikt z tego grona nie opuści Platformy. Tak samo wydaje się, że PO nie jest przestraszona tym, że przewaga koalicji PO - PSL nad opozycją zmalała do ośmiu głosów (PO ma teraz 206 posłów, a PSL - 28, a więc razem 234 posłów). Bo przecież do niedawna Platforma miała 205 posłów, niewiele więc się zmieniło. - Problemem byłoby, gdyby Gibała przeszedł do PiS czy Solidarnej Polski. Wtedy rzeczywiście straty polityczne i wizerunkowe naszej partii byłyby duże. A Ruch Palikota jest i tak jedną nogą w koalicji, bo przecież w wielu głosowaniach już nas wspierał i dalej będzie to robił - zauważa senator PO. - Premier o większość nie musi się martwić - dodaje jego klubowy kolega.
Za to inny nasz rozmówca obawia się, że casus Gibały posłuży Tuskowi do ostatecznego rozprawienia się z tzw. konserwatystami. To prawda, że on sam do tej grupy nie należał, ale wystarczą rodzinne powiązania z Gowinem.
Tuskowi zależy na osłabieniu tej i tak rachitycznej frakcji, żeby łatwiej było w partii przeforsować takie projekty, jak ustawa o in vitro czy o związkach partnerskich. Premier kibicuje w kwestii in vitro nie Gowinowi, a Małgorzacie Kidawie-Błońskiej i to jej projekt, otwierający szeroko drzwi do finansowania sztucznego zapłodnienia z budżetu państwa, ma być podstawą dalszych prac w parlamencie. Z dużą energią są też prowadzone prace w klubie PO nad projektem ustawy o związkach partnerskich, który ma doprowadzić choćby do legalizowania układów homoseksualnych. - Tusk nigdy nie był jako polityk przywiązany do Kościoła, łatwiej więc jest mu uderzać w antyklerykalne tony. Dlatego rzucił hasło likwidacji Funduszu Kościelnego i nieraz jeszcze będzie puszczał oko do lewicy, że chce się dobrać do majątku Kościoła - mówi inny senator Platformy.
- Mamy taki proces rozmiękczania, jaki dokonał się w zachodnioeuropejskiej chadecji, która zaakceptowała w wielu krajach hasła "postępu". I Tusk liczy na to, że w Platformie będzie tak samo i część obecnej "partyjnej prawicy" porzuci resztę konserwatywnych haseł, także pod wpływem kampanii medialnych, i przestanie być wewnętrzną opozycją. Zresztą u nas już od dawna ten nurt konserwatywny słabnie i bardziej stał się grupą ludzi mających grupowe interesy polityczne niż walczących z lewicą w PO - tłumaczy senator.
Jego zdaniem, Tuskowi nie odpowiada obecny model relacji państwo - Kościół i z chęcią już dawno by go zmienił. Premier jest zwolennikiem modelu obowiązującego na Zachodzie, gdzie Kościół już od dawna nie jest poważnym partnerem dla strony państwowej, a sprawy wiary zredukowano do sfery prywatnej. - Premier testuje biskupów. Jeśli łatwo mu pójdzie z likwidacją Funduszu Kościelnego, odczyta to jako słabość polskiego Kościoła i wtedy łatwiej mu będzie zdecydować się na inne lewicowe czy wręcz z ducha lewackie projekty społeczne. Wie, że większość kierownictwa partii podziela jego zapatrywania - mówi polityk z władz krajowych Platformy Obywatelskiej.

Nasz Dziennik Wtorek, 20 marca 2012, Nr 67 (4302)

Autor: au