Krach teorii naciskowej
Treść
Z wielkim hukiem upadła wczoraj nie tylko teza o wywieraniu przez dowódcę Sił Powietrznych nacisków na pilotów, ale także hipoteza, że w ogóle był on w kabinie. Spośród trzech krótkich fraz, które raport komisji Jerzego Millera przypisywał gen. Błasikowi, dwie - zdaniem biegłych z Instytutu Ekspertyz Sądowych w Krakowie - wypowiedział drugi pilot ppłk Robert Grzywna. A zatem nie ma też podstaw cały wywód MAK i polskiej komisji rządowej o błędach nawigacyjnych załogi. Wysokości, które odczytywał Grzywna, były zgodne ze wskazaniami wysokościomierza barometrycznego. A więc dowódca miał pełen obraz położenia samolotu.
Co więcej, jak wynika z zapisów odczytanych przez krakowską placówkę, załoga cały czas była świadoma różnic pomiędzy wysokością barometryczną (nad poziomem lotniska) a radiową (nad ziemią w miejscu, nad którym leci samolot). Gdy nawigator kpt. Artur Ziętek odczytał wysokość "trzysta", zaraz padło pytanie: "jakie trzysta". Kolejne frazy są niezrozumiałe, ale za chwilę drugi pilot uzupełnia, podając wysokość "dwieście pięćdziesiąt". Wśród wypowiedzi w tym momencie jest też zawołanie "weź sobie policz", związane prawdopodobnie z przeliczaniem obu wysokości. Przypisanie frazy "250" rzekomo obecnemu w kabinie dowódcy Sił Powietrznych zupełnie deformowało obraz sytuacji. Sprawiało wrażenie, że załoga się myli, a generał sam sobie odczytuje wskazanie prawidłowego urządzenia. W raporcie komisji Millera słów: "jakie trzysta" i "weź sobie policz", nie ma. Podobnie sytuacja ma się z drugą wypowiedzią błędnie przypisaną gen. Błasikowi. Kilka sekund później to drugi pilot mówi "sto metrów", a natychmiast potem to samo powtarza nawigator. Trzeci głos, który miał należeć do gen. Błasika, w protokole badań Instytutu Ekspertyz Sądowych w Krakowie w ogóle nie został odczytany. Generał miał powiedzieć "nic nie widać". W protokole wytworzonym na potrzeby prokuratury takich słów w ogóle nie ma. Krakowscy eksperci nie znaleźli też słów "dzień dobry, dowódco" ani "wkurzy się", które miały odnosić się do generała Błasika. Natomiast są w zapisie słowa obu pilotów "odchodzimy", najpierw dowódcy, a potem ppłk. Grzywny. Co więcej, nie ma już wątpliwości, że padły one dokładnie wtedy, gdy nawigator odczytał wysokość "sto". A więc była to zgodna z przepisami reakcja na osiągnięcie wysokości decyzji.
Mimo odwołania się do wszelkich możliwych metod współczesnej nauki specjalistom krakowskiego instytutu nie udało się odtworzyć wszystkich głosów. Ponieważ mikrofony mogą wychwytywać dźwięki na odległość nawet 5 metrów, a drzwi kabiny według prokuratorów pozostawały otwarte, zapewne nigdy nie będziemy w stanie poznać dokładnie pochodzenia wszystkich zapisanych dźwięków. Jednak jedynym argumentem na obecność generała Błasika w kabinie pozostaje niejasna ekspertyza lekarzy sądowych w Moskwie (w skrócie zwana opinią eksperta nr 37), jednak opiera się ona w części na analizie głosu, a poza tym nie są jasne ani metody, ani dokładność przypuszczalnego określenia miejsca znajdowania się generała tuż przed katastrofą.
Tylko IES
Prokuratorzy podkreślają, że decydująca dla nich jest jedynie opinia, którą wczoraj zaprezentowali, i nie będą brać pod uwagę odczytów sporządzonych przez Centralne Laboratorium Kryminalistyki Komendy Głównej Policji na potrzeby komisji Millera ani tym bardziej opublikowanych przez MAK. Jednak prokuratura nie ma zamiaru zająć się przyczynami rozbieżności, chociaż spowodowały one nie tylko rozpowszechnienie błędnej oceny pracy załogi w opinii publicznej, lecz także wpłynęły na pracę polskiego organu państwowego - Komisji Badania Wypadków Lotniczych Lotnictwa Państwowego pod kierunkiem Jerzego Millera, która przyjęła błędne założenia dla swoich tez. Gdyby jednak prokuratorzy doszli do wniosku, że przy sporządzaniu transkrypcji rozmów dla potrzeb MAK i komisji Millera doszło do przestępstwa, "prokuratorzy mają obowiązek wszcząć postępowanie". - Decyzja należy do konkretnego prokuratora, a nie do mnie - stwierdził prokurator generalny Andrzej Seremet.
Członkowie komisji Millera nie widzą powodów do wznowienia swoich prac. Zdaniem ppłk. Roberta Benedicta, który kierował podkomisją lotniczą, nowe informacje nie wnoszą niczego istotnego do oceny przyczyn katastrofy. - Odczyt głosów nie jest jedynym elementem, na podstawie którego komisja oceniała działania załogi. Na tę chwilę to, co odczytali tamci specjaliści, niczego nowego nie wnosi - powiedział. Nie wyklucza wprawdzie podjęcia przez komisję prac na nowo, jak to jest przewidziane w przepisach, ale jedynie wtedy, gdyby miało to znaczenie "kluczowe", a nowe ustalenia jego zdaniem na takie miano nie zasługują. Benedict nie dowierza ekspertom przypisującym kontrowersyjne frazy ppłk. Grzywnie, jest też przekonany, że generał Błasik jednak był w kabinie. Innego zdania jest ppłk Bartosz Stroiński z byłego specpułku, który uczestniczył w identyfikacjach głosów w Moskwie wykorzystanych następnie przez MAK. - To wszystko, co stwierdzono w raporcie MAK i komisji Millera, w ogóle nie trzyma się kupy. Ja od początku w ogóle nie wierzyłem, żeby oni tak mogli się zachowywać i jeszcze tak byli wyszkoleni - ocenia w rozmowie z "Naszym Dziennikiem".
Wkrótce prokuratura otrzyma z krakowskiego instytutu podobną ekspertyzę zawierającą transkrypcję rozmów z samolotu Jak-40, który wylądował przed tupolewem. Śledczych interesują oczywiście rozmowy tej załogi z kontrolerami lotów w Smoleńsku oraz krótka korespondencja obu załóg na temat pogody w Smoleńsku. Ma także zostać sporządzona oddzielna analiza stanu emocjonalnego członków załogi na podstawie właściwości ich głosów utrwalonych na taśmach czarnych skrzynek. Inna grupa biegłych przygotowuje kompleksową ocenę psychologiczną członków załogi Tu-154M.
Andrzej Seremet omówił też wyniki swojej wizyty w Moskwie w ubiegłym tygodniu, a dokładnie obietnice, jakie złożyli mu rosyjscy rozmówcy. Prokurator generalny rozmawiał z przewodniczącym Komitetu Śledczego Aleksandrem Bastrykinem i prokuratorem generalnym Jurijem Czajką. Seremeta zapewniono, że Komitet jest gotów postawić zarzuty także Rosjanom, na przykład kontrolerom lotu, albo osobom odpowiedzialnym za przygotowanie lotniska. Ale tylko wtedy, gdy rosyjscy śledczy dojdą do wniosku, że popełnili oni przestępstwo. Śledczy Komitetu i polscy prokuratorzy są w stałym kontakcie pisemnym i telefonicznym, przy czym okazało się, że ilość przekazywanych wzajemnie w ramach pomocy prawnej informacji jest tak duża, że pojawiły się rozbieżności w ich rejestrowaniu. Nastąpiła konieczność przeprowadzenia inwentaryzacji przekazanych dokumentów. Ma zostać przeprowadzona na spotkaniu dwustronnym w lutym w Warszawie.
Protokoły rozbieżności
Główna rozbieżność w ocenie dowodów pomiędzy stroną polską i FR dotyczy opinii genetycznych. Dlatego wkrótce polski biegły genetyk ma udać się do Moskwy w celu przeprowadzenia ekspertyz. Badania te odbywałyby się na podobnych zasadach jak prace innych biegłych w Rosji w ostatnich miesiącach. Polscy prokuratorzy i specjaliści uczestniczyli w procedurach śledczych Komitetu, przy czym mogli sami zadawać pytania i wykonywać badania.
Seremet nie wie ciągle, kiedy wrócą do Polski wrak oraz czarne skrzynki i inne przyrządy rozbitego tupolewa. Według Rosjan, jest to zależne od długości badań, które prowadzą sami Rosjanie, a te nie są w ogóle określone. Zatem nie da się wskazać konkretnego terminu ich ukończenia. Seremet dowiedział się jedynie, że postanowiono "wznieść konstrukcję stalową, coś w rodzaju wiaty" do zabezpieczenia wraku, ale zdaniem prokuratora generalnego ma to już znaczenie tylko symboliczne. Spośród danych lotniczych i technicznych dotyczących lotniska Smoleńsk Siewiernyj mają zostać przekazane wszystkie z wyjątkiem instrukcji o organizacji lotów. Wkrótce także mamy otrzymać nowe materiały dokumentujące badania ciał poległych w katastrofie oraz zapisy rejestratorów pracy grupy kierującej lotami. Co do regulaminu to jest on podobno poufny. Uzgodniono formułę, według której rosyjski prokurator ma zapoznać się z jego treścią i przekazać polskim prokuratorom te informacje, które nie są tajemnicą wojskową. Seremet nie rozmawiał natomiast o zwrocie broni służbowej funkcjonariuszy BOR pełniących służbę na pokładzie Tu-154M.
Przekazywanie dokumentów z Rosji wydłuża się również z powodu skomplikowanych procedur rosyjskich. Chociaż śledztwo prowadzi Komitet Śledczy, to międzynarodową współpracą prawną zajmuje się działająca zupełnie oddzielnie Prokuratura Generalna, która zatwierdza pod względem formalnym przekazywane materiały i często je zwraca do poprawek.
Na tej samej konferencji naczelny prokurator wojskowy gen. broni Krzysztof Parulski przedstawił statystykę prac podległych mu prokuratorów. Liczba przesłuchanych dotąd osób wynosi 1040. Obecnie przesłuchiwane są osoby, które uczestniczyły w identyfikacjach zwłok ofiar. Prokuratura ma ocenić, czy funkcjonariusze Federacji Rosyjskiej właściwie wykonywali przewidziane prawem czynności. Przypomniano też wizyty prokuratorów i biegłych w Moskwie i Smoleńsku w ostatnich miesiącach.
Wkrótce ze śledztwa smoleńskiego zostanie wyodrębniona sprawa domniemanych nieprawidłowości w organizacji szkolenia i przygotowania lotów w specpułku. Seremet i Parulski odmówili wczoraj odpowiedzi na pytania dotyczące ich konfliktu i okoliczności sprawy prokuratora Mikołaja Przybyła. Według Seremeta, najważniejsze jest śledztwo smoleńskie i wszystko musi być mu podporządkowane, także kwestie sporne pomiędzy Prokuraturą Generalną i pionem wojskowym prokuratury. O tle wydarzeń w Poznaniu Seremet będzie mówił jutro podczas posiedzenia sejmowej Komisji Sprawiedliwości i Praw Człowieka.
Czterech Rosjan rozmawia z tupolewem
Biegli z Instytutu im. Sehna w Krakowie zidentyfikowali głosy siedemnastu osób. Chodzi o czterech członków załogi Tu-154M, dyrektora Protokołu Dyplomatycznego Mariusza Kazanę, stewardesę Barbarę Maciejczyk (jedyną kobietę), a także trzech członków załogi samolotu Jak-40. Są głosy trzech osób z białoruskiej kontroli lotów i jeden z rosyjskiej oraz sześć głosów załóg innych samolotów. Pochodzą one z korespondencji radiowej tupolewa.
Biegli określili różny stopień prawdopodobieństwa poszczególnych wypowiedzi. Jedne zostały określone jako jednoznaczne, inne jako prawdopodobne, jest wreszcie szereg wypowiedzi niedokończonych, przerwanych lub niezidentyfikowanych. Czasem znamy tylko liczbę słów lub tylko wiemy, że są, bez jakiejkolwiek informacji.
W zapisie zidentyfikowano cztery głosy Rosjan z punktu kierowania lotami w Smoleńsku. Większość wypowiedzi należy do kierownika lotów płk. Pawła Plusnina i kierownika strefy lądowania mjr. Wiktora Ryżenki. Ale mówi też, jak to już wcześniej ustalono, płk Nikołaj Krasnokustki, który pomimo braku uprawnień do prowadzenia korespondencji radiowej pyta załogę o zapas paliwa. Czwarty głos włącza się tylko raz. Mówi, że "pas jest wolny", gdy samolot jest około 8 km przed progiem pasa. Była to czwarta osoba na wieży Siewiernego, major Łubancew, mający pomagać kierownikowi lotów. Jest to jedyny moment, gdy włącza się on do korespondencji radiowej z samolotami. Komisja Millera nie ustaliła, czy miał do tego uprawnienia.
PF
Nasz Dziennik Wtorek, 17 stycznia 2012, Nr 13 (4248)
Autor: au