Przejdź do treści
Przejdź do stopki

"Korsarz" bez taryfy ulgowej

Treść

Marcin Austyn



O tym, że ostatnie słowo w kwestii już nawet nie lądowania, ale samego podejścia do lotniska Siewiernyj, należało do Rosjan, świadczy korespondencja radiowa wieży na Siewiernym z załogą samolotu Tu-154M. Wyraźnie z niej wynika, że załoga uzależniła swoje postępowanie od decyzji Rosjan. I tak o 8:24:53,8 WS1 (IES zidentyfikował cztery osoby na wieży, oznaczając je w stenogramach jako WS1, WS2, WS3, WS4) podał komunikat: "Temperatura plus dwa, ciśnienie siedem czterdzieści pięć, siedem, cztery, pięć. Nie ma warunków do przyjęcia". W tej sytuacji dowódca załogi nie poinformował wieży, że i tak będzie podchodził, ale poprosił o wyrażenie zgody na taki manewr: "Y, dziękuję. Ale jeśli można, to spróbujemy podejść, y, ale jeśli nie będzie, y, pogody, to wtedy odejdziemy na drugi krąg". Na to WS2 zapytał tylko o stan paliwa: "Jeden-zero-jeden, y, po próbnym podejściu wystarczy wam paliwa na zapasowe?". Dowódca zapewnił: "Wystarczy". Komunikat WS2 potwierdził słowami: "Zrozumiałem was". Chwilę później dowódca statku poprosił o pozwolenie na zniżanie: "Proszę o pozwolenie na dalsze zniżanie". WS1 podał parametry: "Jeden-zero-jeden, z kursem, a, czterdzieści stopni, zniżanie tysiąc pięćset". Dalej samolot został sprowadzony na tzw. krótką prostą, po czym o 8:39:40,4 od WS4 padł komunikat: "Pas wolny", oraz słowa WS1: "Lądowanie dodatkowo sto dwadzieścia trzy metry", a następnie kolejne błędne zapewnienia WS3 "na kursie i ścieżce" oraz spóźnione "horyzont".
- Dla mnie głównymi winnymi katastrofy samolotu Tu-154M są rosyjscy kontrolerzy. Gdyby zakazali lądowania, nie doszłoby do tragedii. A jacy to byli kontrolerzy, widać było już po próbie sprowadzenia rosyjskiego Iła-76. W tym zawiera się cały obraz jakości ich pracy. Niestety, komisja ministra Jerzego Millera ledwie "dotknęła" tematu kontrolerów, czemu się dziwię, a Międzypaństwowy Komitet Lotniczy (MAK) zupełnie pominął ich rolę - mówi doświadczony wojskowy, wieloletni nawigator strefy lądowania. Jak tłumaczy nasz rozmówca, próba obarczenia winą polskich pilotów, twierdzenie, że nie powinni lądować albo nawet startować, to rozdrabnianie sprawy i zastępowanie kluczowych kwestii sprawami mniej ważnymi. - Nasi piloci nie ponoszą tu żadnej winy. Ktoś, kto pracował w lotnictwie wojskowym, kto zna przepisy: regulamin służby nawigatorskiej, regulamin wykonywania lotów, które mówią wyraźnie, kto ponosi odpowiedzialność za samolot na jakim etapie lotu, widzi ewidentną winę wieży smoleńskiej. Nie ma tu żadnej taryfy ulgowej. Rosyjscy kontrolerzy są głównymi winowajcami. To, że doszło do katastrofy, to pochodna złej pracy kontrolerów - dodaje.
Zdaniem nawigatora, padające uwagi o tym, że kontrolerzy na swoim wskaźniku ścieżki zniżania nie mogli zobaczyć wysokości samolotu, to absurd. - Kiedy słyszę takie oceny, to nasuwa mi się pytanie, po co ten wskaźnik tam był. Ba, po co w ogóle na Siewiernym byli kontrolerzy? - mówi.
10 kwietnia 2010 r. podczas podejścia do ladowania na Siewiernym obowiązywały procedury wojskowe, takie jak te stosowane w Polsce jeszcze w latach 80. za czasów Układu Warszawskiego. - Pamiętam, jak obligatoryjnie wykonywane były raz na kwartał loty w języku rosyjskim. To były czasy Układu Warszawskiego i w Polsce obowiązywały procedury takie, jak do dziś funkcjonują w Federacji Rosyjskiej. I lotnisko w Smoleńsku właśnie tak pracowało 10 kwietnia 2010 roku. W takiej sytuacji nie było możliwości, aby pilot pozwolił sobie na dowolność: będę lądował albo nie. Tam decydowała wieża. I to trzeba mocno podkreślić - zaznacza żołnierz. Regulamin służby nawigatorskiej jednoznacznie mówi, że jeżeli "wieża" nawiąże kontakt z załogą samolotu, podaje załodze komendy, parametry, podaje kierunek na lotnisko, kurs, wysokość, to od tego momentu aż do chwili lądowania na pasie jest odpowiedzialna za bezpieczeństwo samolotu. - Tłumaczenie, że dowódca załogi może podjąć taką czy inną decyzję, jest nieprawdą. Pilot lecący samolotem we mgle jest ślepy i słucha komend z wieży - mówi.
I przypomina, że z ujawnionych niedawno nagrań Edmunda Klicha wynika, iż ten jeszcze w kwietniu 2010 r. stał na stanowisku, że to Rosjanie ponoszą odpowiedzialność za tragedię smoleńską, bo choć zobowiązywały ich do tego procedury, nie zamknęli lotniska z uwagi na panujące warunki atmosferyczne. To wtedy minister obrony narodowej Bogdan Klich miał zakazać Edmundowi Klichowi formułowania obciążających Rosjan wniosków. Akredytowany narrację zmienił, a niedługo potem, bo 3 maja 2010 r., wraz z wiceprzewodniczącym MAK Aleksiejem Morozowem podpisał dokument sugerujący, że winę za katastrofę smoleńską ponoszą polscy piloci.
W ocenie naszego rozmówcy, w takiej sytuacji do przewidzenia było, że po publikacji stenogramów IES premier nie powoła nowej komisji, a członkowie komisji Millera nie staną się sędzią we własnej sprawie. - To jednak nie oznacza, że nie ma czego wyjaśniać. Potrzebna jest nowa komisja, która musi składać się zarówno z cywilów, jak i wojskowych, którzy nie będą politycznie uwiązani. To muszą być fachowcy. W tym gronie musi znaleźć się ekspert od spraw związanych z pracą nawigatorów strefy lądowania, kontrolerów, ale nie beletrysta, nie teoretyk, lecz człowiek z doświadczeniem w lotnictwie - kwituje nawigator.

Nasz Dziennik Piątek, 27 stycznia 2012, Nr 22 (4257)

Autor: au