Kazanie w Marsylii
Treść
Od pamiętnego spotkania w namiocie na Siewiernym coraz więcej łączy Donalda Tuska z Władimirem Putinem. Już nie tylko doskonała współpraca przy wyjaśnianiu katastrofy smoleńskiej, która sprowadza się do tego, że Rosjanie zatrzymują "na wsiegda" kluczowe dla śledztwa dowody. Putin i Tusk mają też zbliżoną wizję doskonałości organizmów politycznych. Pierwszy chce Wielkiej Rosji, drugi - Wielkiej Europy. Obaj premierzy do sprawy podchodzą z pietyzmem. Putin przez zmianę prawa, tak aby najlepszy kandydat, czyli on sam, mógł kandydować na prezydenta, przez rozkładanie rąk w obliczu udokumentowanych doniesień o masowych fałszerstwach wyborczych, wreszcie przez uniemożliwianie opozycji "mówienia głupstw". Tusk - poprzez nowatorską formułę świeckich aktów strzelistych. Przed brukselskim szczytem wezwał w Marsylii do "prawdziwego aktu wiary w Europę złożoną z 27 państw".
Zaprawdę, zaprawdę nie było to zwykłe przemówienie, tylko wygłoszone z ogniem w oczach laickie credo, z siłą perswazyjną, która ma źródło w bogatych odniesieniach do języka religijnego wraz z wykorzystaniem reminiscencji biblijnych. Usłyszeliśmy zatem z ust Donalda Tuska, że kryzys finansowy może okazać się dla Europy albo "błogosławieństwem", albo "ostatecznym przekleństwem". Błogosławieństwem - "jeśli wyciągniemy z tego kryzysu wnioski, które Europę wzmocnią", przekleństwem - "jeśli metodą na wyjście z tego kryzysu miałoby być unicestwienie wspólnoty, osłabienie "dwudziestki siódemki"". Zasada kontrastu pozwala w tym przypadku manipulować odbiorcą: kto bowiem chciałby się narazić na apokaliptyczne ostateczne przekleństwo, skoro wystarczy wyciągnąć wnioski (a najlepiej podpisać się pod tymi, które wyciągnęły Berlin z Paryżem) i będzie po kłopocie? A jednak znalazł się taki śmiałek. David Cameron, nadmiernie przywiązany do suwerenności i podmiotowości, idei mocno passé. Wskutek weta premiera Wielkiej Brytanii, któremu zaraz przypisano rolę odszczepieńca, w "eurokomunii" nastąpił podział. Zgodnie z pamiętnym kazaniem z Marsylii Donald Tusk powinien więc w imieniu prezydencji ogłosić krach Unii. Zamiast jednak przyznać, że doszło do faktycznego rozpadu Wspólnoty... zmienił retorykę. Proklamował, że szczyt Rady Europejskiej w Brukseli, na którym dopiero okaże się, co właściwie wypracowano, przyniósł "umiarkowany sukces". To określenie jest wprawdzie równoważne z "umiarkowaną porażką", jednak słowo "sukces" ma pozytywne konotacje, co wie nawet mało doświadczony mówca, dlatego pozostańmy przy sukcesie.
A gdyby ktoś jeszcze miał wątpliwości, że nic lepszego niż pakt fiskalny nie może Europy spotkać? Gdyby tak zapytał, ile konkretnie miliardów Polska ma wpłacić na ratowanie państw bankrutów ze strefy euro? I dlaczego na to nas stać, a nie stać nas na przejście na emeryturę w rozsądnym wieku? Na to też można zastosować sprawdzony model rosyjski. Otóż kiedy dziennikarze "Nowej Gaziety" zajęli się problemem masowych cudów nad urną podczas wyborów do Dumy Państwowej, w słuchawkach tej redakcji zaczął przemawiać ciepły głos pewnej kobiety: "Putin jest dobry. Putin jest bardzo dobry. Putin cię kocha. Putin uczyni twoje życie szczęśliwym. Kochaj Putina, a twoje życie nabierze sensu. Putin zrobi dla ciebie wszystko. Pamiętaj, że Putin robi to tylko dla ciebie. Putin to życie. Putin to jest światło. Bez Putina życie nie ma sensu. Putin jest twoim obrońcą". Idę o zakład, że w kilku redakcjach w Polsce musi już działać ten automat. Tak często dowiadujemy się, że Donald Tusk jest dobry i własną piersią broni nas przed opozycją, której zachciało się nagle pytać o suwerenność. Pewnie dlatego niektórym mediom tak łatwo jest "zrobić dla niego wszystko".
Jolanta Tomczak
Poniedziałek, 12 grudnia 2011, Nr 288 (4219)
Autor: au