Janicki zawiódł
Treść
Dwa lata temu, w sobotę, 10 kwietnia, przed godziną dziewiątą rano Polskę obiegła nieprawdopodobna wręcz i tragiczna w skutkach informacja. W katastrofie lotniczej pod Smoleńskiem w drodze do Katynia zginęła śmiercią tragiczną para prezydencka - śp. prof. Lech Kaczyński i Maria Kaczyńska, wraz z towarzyszącymi im osobami. Na pokładzie samolotu Tu-154M o numerze bocznym 101 było 96 osób. Zginęli wszyscy. Od tego czasu mija już drugi rok. Ale emocje są nadal żywe. Tamten dzień udowodnił nam, jak bardzo krótkowzrocznym jesteśmy społeczeństwem. I jak krótko trwała faza wybudzenia z letargu.
Do dziś zadaję sobie ciągle to samo pytanie: Jak postrzegamy rzeczywistość po tym tragicznym wydarzeniu?
Dla mnie 10 kwietnia był dniem strasznym. Również z tego względu, że część opiniotwórczych mediów niemal natychmiast, zanim jeszcze dogasły szczątki wraku na Siewiernym, w koszmarny sposób skarykaturyzowała przekaz, indukując - dziś już to wiemy - nieuprawnione tezy. Później była - równie ohydna - próba zdefiniowania zrywu patriotycznego jako "psychozy narodowej". Przyszły kolejne kwietniowe dni, wkrótce bardzo szybko okazało się, że nawet tak niewyobrażalna tragedia narodowa dla wielu polityków, dziennikarzy, a nawet części obywateli jest jedynie drugorzędnym artefaktem wobec przymusu tezy o wyższości "naszych racji" nad "ich racjami". Politykierstwo wzięło górę nad ludzkim wymiarem dramatu. A to sprawiło, że jako były funkcjonariusz i zarazem szef Biura Ochrony Rządu zacząłem baczniej przyglądać się i analizować potencjalne przyczyny, które mogły doprowadzić do najczarniejszego scenariusza, jaki kiedykolwiek mogłem sobie wyobrazić.
Jako obywatel oczekiwałem, że polski rząd bardziej przejmie się tragedią. Niestety, trudno nie odnieść wrażenia, że od samego początku zwyczajnie ją ignorował. Co więcej, administracja rządowa oblała egzamin już w dniu katastrofy. Dlaczego? Bo w większym lub mniejszym stopniu miała istotny wpływ na fakt, że do tragedii w ogóle doszło. Mam tu oczywiście na myśli całą sekwencję wydarzeń z presją na prezydenta Lecha Kaczyńskiego, żeby do Katynia w ogóle nie jechał. A później pamiętne igrzyska panów premierów: Donalda Tuska i Władimira Putina 7 kwietnia 2010 roku. Odniosłem wrażenie, że po tragedii premier państwa polskiego zachowywał się tak, jakby nie zależało mu w ogóle na rzetelnym wyjaśnieniu przyczyn katastrofy, ślepo i wbrew logice zawierzając intencjom Rosjan. Niestety, moje wątpliwości potwierdziło zachowanie władz Federacji Rosyjskiej: dezintegracja wraku, będącego przecież koronnym dowodem w sprawie, czy fakt utrudniania śledztwa. Wziąwszy to pod uwagę, mogę śmiało powiedzieć, że państwo reprezentowane przez poszczególne organy władzy nie zdało egzaminu. Zawiodło na całej linii. Począwszy od premiera, który posiłkując się niedorzecznymi przepisami, oddał sprawę dochodzenia w ręce Rosjan, poprzez posłów koalicji i lewicy aprobujących te działania, a kończąc na niezrozumiałych dla mnie i niezgodnych z ustawą działaniach obecnego szefostwa Biura Ochrony Rządu, zarówno przed katastrofą, jak i po niej, co zresztą wielokrotnie szczegółowo analizowałem m.in. na łamach "Naszego Dziennika". Nie chcę szczegółowo roztrząsać konkretnych działań poszczególnych ministrów. Tym niech zajmą się sami politycy i powołane specjalnie w tym celu organa ścigania. Skupię się na tym, na czym najlepiej się znam, a więc na próbie oceny odpowiedzialności Biura Ochrony Rządu pod kierownictwem jej obecnego szefa gen. Mariana Janickiego.
Co może BOR
Biuro Ochrony Rządu to formacja, która - co ważne - zapewnia ochronę nie tylko członkom rządu. Powszechne wyobrażenie o jej funkcjonowaniu zazwyczaj ogranicza się - ale niesłusznie - do terytorium Rzeczypospolitej Polskiej. Tymczasem ustawodawca, powołując jednolitą, umundurowaną i uzbrojoną formację, przewidział dla niej całą gamę rozbudowanych zadań. I polecił je realizować. Również poza granicami kraju. Stawiając zadania z zakresu ochrony osób, obiektów i urządzeń, przewidziano możliwość współpracy BOR z innymi formacjami. Również zagranicznymi. Analizując problematykę korzystania z pomocy innych instytucji, warto wskazać, że BOR jest jednostką organizacyjną usytuowaną w ramach administracji publicznej. Służba funkcjonuje w obrębie działu administracji rządowej obejmującego sprawy wewnętrzne dotyczące m.in. kwestii ochrony bezpieczeństwa i porządku publicznego. Mając na uwadze treść art. 29 ust. 4 ustawy o działach administracji rządowej, minister właściwy do spraw wewnętrznych sprawuje nadzór nad właściwą działalnością BOR. Biuro jest wyspecjalizowaną formacją powołaną do realizacji zadań związanych z ochroną osób, obiektów i urządzeń, mających szczególne znaczenie dla sprawnego funkcjonowania państwa. Chcąc zapewnić środki umożliwiające efektywną realizację zadań, formację wyposażono w uprawnienia do podejmowania czynności administracyjno-porządkowych oraz działań profilaktycznych. Wzmiankowane działania wykazują zdecydowane podobieństwo do czynności operacyjno-rozpoznawczych, do których prowadzenia uprawnione są m.in. policja, Straż Graniczna, Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego, Agencja Wywiadu, Centralne Biuro Antykorupcyjne.
BOR nie jest organem procesowym. Nie legitymuje się prawem do podejmowania czynności dochodzeniowo-śledczych. Wszystkie te czynności mają jedynie charakter prewencyjny - przeciwdziałający wystąpieniu zagrożeń dla osób, obiektów lub urządzeń.
Czy skorzystano z tych uprawnień w trakcie organizacji wizyty prezydenta 10 kwietnia 2010 r. w Katyniu?
Mam nadzieję, że na to pytanie odpowie prokuratura. Szerokie spectrum działania Biura Ochrony Rządu wywołało - już na etapie tworzenia ustawy pragmatycznej - potrzebę wprowadzenia przepisów obligujących inne formacje do wspierania działań formacji. Organizacja ochrony osób, obiektów i urządzeń wymaga zaangażowania nie tylko funkcjonariuszy. Konieczność zabezpieczenia logistycznego, w tym także medycznego, środków transportu w kraju i poza nim wymusza na Biurze korzystanie z norm zawartych w ustawie. Niemożność zawarcia w przepisach polskiego ustawodawstwa norm adresowanych do podmiotów zagranicznych rekompensuje aktywność BOR w organizacjach międzynarodowych. Nawiązywanie kontaktów z przedstawicielami bliźniaczych formacji państw obcych, w tym także z Federalną Służbą Ochrony, pozwala Biuru na pozyskiwanie informacji warunkujących sprawne wywiązywanie się z ustawowych zadań poza granicami państwa, dostarcza wiedzy na temat obowiązujących na terytorium innych krajów przepisów prawa czy też zwyczajów. Daje także możliwość postulowania zmian w procedurach dotyczących m.in. rekonesansu miejsc czasowego pobytu osoby ochranianej czy uzyskania pozwolenia na wwóz i posiadanie broni palnej na ich terenie, czyniąc je bardziej przejrzystymi.
Odpowiedzialność Janickiego/odpowiedzialność Bielawnego
Za właściwą realizację zadań BOR odpowiada jej szef i to on jest jedynym funkcjonariuszem, którego zakres obowiązków został unormowany w pragmatyce działań formacji - ustawa z dnia 16 marca 2001 r. o Biurze Ochrony Rządu (DzU z 2004 r. nr 163, poz. 1712, z późn. zm.). Tworząc warunki dla skutecznej realizacji tych obowiązków, ustawodawca wyposażył szefa w przymiot przełożonego wszystkich funkcjonariuszy i pracowników służby. A w konsekwencji upoważnił do regulowania ich sytuacji prawnej w ramach formacji (mianowania do służby, na stanowiska, przenoszenia, oddelegowania, zwalniania). Uprawnienia te warunkują właściwy dobór sił umożliwiających sprawną i - co istotne - skuteczną realizację ustawowych zadań BOR. To właśnie szef BOR inicjuje powołanie funkcjonariusza na stanowisko swojego zastępcy. Minister właściwy do spraw wewnętrznych zawsze powołuje na stanowisko zastępcy szefa BOR osobę objętą wnioskiem szefa, wychodząc z założenia, że szef bezwzględnie odpowiedzialny za funkcjonowanie formacji - we wszelkich aspektach jej aktywności - musi mieć swobodę w doborze najbliższych współpracowników. Zatem rola zastępcy szefa BOR ma jedynie charakter subsydiarny. Ogranicza się do wspomagania szefa BOR w wykonywaniu nałożonych na niego obowiązków (art. 8 ust. 1 ustawy). Obowiązki szefa BOR w zakresie zapewnienia ochrony w powiązaniu z normą umożliwiającą upoważnienie zastępców szefa do realizowania niektórych zadań nie zwalniają jednak szefa BOR z konkretyzacji owych obowiązków i nadzorowania ich realizacji. Jeżeli zatem zastępca szefa BOR został uznany za podejrzanego popełnienia przestępstwa określonego w art. 231 kodeksu karnego, związanego z niewłaściwym wykonywaniem zadań przez BOR, stwierdzonym przy przygotowaniu uroczystości katyńskich w 2010 r., tym bardziej, w mojej ocenie, szef BOR odpowiadający za całość działań podejmowanych przez służbę zasługuje na podobny zarzut. Czyż szef nie powinien poczuwać się do odpowiedzialności za całokształt działań podlegającej mu instytucji? Jedyną okolicznością ograniczającą odpowiedzialność szefa w tym względzie byłoby celowe wprowadzanie w błąd szefa przez jego podwładnych, w tym jego zastępcy, czy też zatajanie prawdy, co w tej sytuacji wydaje się jednak wielce nieprawdopodobne. Z tego mogłoby też wynikać, że gen. Janicki niewiele wiedział o działalności swojego zastępcy. Lub nawet nie chciał wiedzieć, co w obu przypadkach również całkowicie dyskwalifikuje go do pełnienia funkcji. Odmienne wnioski w tym względzie prowadziłyby do kuriozalnej i bardzo niebezpiecznej sugestii, że otoczenie się zastępcami i innymi osobami funkcyjnymi zwalnia z odpowiedzialności za realizację jednoznacznie wskazanych obowiązków. W najlepszym razie bierna postawa szefa BOR, jedynego funkcjonariusza tej służby zobowiązanego w pełnym zakresie do zapewnienia skutecznej realizacji zadań formacji, prowadziłaby do wyłączenia jego odpowiedzialności i winy.
Kogo chroni Cichocki?
Dlatego ze zdumieniem i niedowierzaniem przyglądam się kuriozalnym decyzjom personalnym ministra Jacka Cichockiego. W mojej ocenie, wskazują one na próbę jak najszybszego zakończenia niekwestionowanej przecież afery wokół BOR i niezainfekowania nią wyżej postawionych osób w hierarchii rządowej. Mam nieodparte wrażenie, że działania te mają na celu próbę ochrony kogoś bardziej wpływowego i wyżej postawionego. Osobiście uważam, że gen. Paweł Bielawny, mimo słusznie postawionych zarzutów, stał się swego rodzaju kozłem ofiarnym w poważniejszej rozgrywce rządowej. Obraz, jaki wyłania się z całej tej sytuacji, budzi mój głęboki niepokój. O ile niektórzy łudzili się, że katastrofa smoleńska była przypadkowym zdarzeniem, do której mogło dojść w każdym innym kraju, o tyle ostatnie doniesienia i badania nie pozostawiają wątpliwości, że przyczyną katastrofy były poważne nieprawidłowości w funkcjonowaniu organów państwa. Ujawniła je choćby Najwyższa Izba Kontroli we wszystkich skontrolowanych podmiotach biorących udział w organizacji wizyty prezydenta na terenie Federacji Rosyjskiej. Wniosek końcowy jest oczywisty: wizyta prezydenta i osób mu towarzyszących w Katyniu 10 kwietnia 2010 r., zgodnie z prawem, nie powinna się była w ogóle odbyć.
Jeśli zarzut niedopełnienia obowiązków usłyszał zastępca szefa BOR, to zapewne wkrótce po nim podobne zarzuty usłyszą kolejne osoby. Osobiście jestem przekonany, że gdyby po tak tragicznym zdarzeniu, w którym zginęły ustawowo chronione osoby, gen. Marian Janicki chciał się wykazać chociaż odrobiną honoru, dawno podałby się do dymisji. Ale znając go tyle lat, wiem, że człowiekiem honoru nigdy nie był i nie jest. I do dymisji się nie poda, bo czas honoru to dla niego pieśń przeszłości. A szkoda. Bo byłoby to z ogromną korzyścią dla Biura Ochrony Rządu.
Pragnę jednak przypomnieć panu generałowi Marianowi Janickiemu, że wiecznie tego stanowiska piastować nie będzie. I jestem głęboko przekonany, że wcześniej czy później wymiar sprawiedliwości upomni się również o niego.
Autor jest absolwentem Wydziału Inżynierii Środowiska Politechniki Krakowskiej i Wydziału Strategiczno-Obronnego w Akademii Obrony Narodowej. W latach 1995-1997 był oficerem Biura Ochrony Rządu, a w latach 2006-2007 szef Biura Ochrony Rządu. W latach 2009-2010 był szefem szkolenia Centralnego Biura Antykorupcyjnego.
Płk rez. Andrzej Pawlikowski
szef Biura Ochrony Rządu w latach 2006-2007
Nasz Dziennik Wtorek, 10 kwietnia 2012, Nr 84 (4319)
Autor: au