Janicki strzela ślepakami
Treść
Z płk. rez. Andrzejem Pawlikowskim, szefem Biura Ochrony Rządu w latach 2006-2007, rozmawia Marcin Austyn
Z przekazanych „Gazecie Wyborczej” dokumentów Biura Ochrony Rządu wynika, że wizyta Lecha Kaczyńskiego w 2007 r. w Katyniu była gorzej przygotowana i zabezpieczona niż ta z kwietnia 2010 roku.
– Przede wszystkim nie chciałbym rozmawiać z panem generałem Marianem Janickim za pośrednictwem mediów. Dlatego stawiłem się 5 lutego br. na konferencji zorganizowanej na Uniwersytecie Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie. Miałem nadzieję, że pan Janicki też tam będzie i porozmawiamy jak eksperci. To była dobra okazja i miejsce do tego, by sprawy zabezpieczenia wizyty z 2010 r. omówić w twardej, rzeczowej dyskusji, odbywającej się pomiędzy mną, jako byłym szefem BOR, i moim ówczesnym zastępcą płk. rez. Tomaszem Grudzińskim oraz obecnym szefem BOR gen. Janickim i gen. Pawłem Bielawnym, obecnie już jego byłym zastępcą. Niestety, panowie nie skorzystali z zaproszenia, a chcieliśmy pewne sprawy wyjaśnić, omówić. W takiej otwartej dyskusji można było wiele spraw wyjaśnić i wypracować szereg cennych wniosków.
Byliśmy gotowi na twardą, merytoryczną debatę na temat bezpieczeństwa osób ochranianych. Generałowi Janickiemu i generałowi Bielawnemu najwyraźniej zabrakło odwagi, a teraz uprawiają trochę nieczystą grę. Nie wiem, na ile wiarygodna jest informacja, jaką podaje „GW” o tym, że gen. Janicki odtajnił teczkę z 2007 r. i przekazał te informacje dziennikarzowi. Nie wiem, na mocy jakich zapisów prawnych miałoby się to odbyć. Nie wiem też, jakiego rodzaju informacje zostały odtajnione i czy znalazły się tam informacje wrażliwe z punktu widzenia bezpieczeństwa osób ochranianych. Trzeba pamiętać, że w tego rodzaju dokumentacji mogą znajdować się też informacje o funkcjonariuszach, którzy realizowali poszczególne zadania. Być może należałoby poddać ocenie prawnej to, czy owo ujawnienie, jeśli faktycznie miało miejsce, odbyło się zgodnie z literą prawa. To jednak jest już zadanie dla prawników.
W publikacji jest mowa o teczce z numerem 285, która ma zawierać opis wielu nieprawidłowości w zabezpieczeniu wizyty w Katyniu z 2007 roku.
– Materiał w „GW” został napisany pod konkretnego czytelnika. Dość powiedzieć, że nawet informacje w nim zawarte są sprzeczne.
A konkretnie?
– Podam przykład. „GW” twierdzi, że ja, jako szef BOR, nie nadzorowałem bezpośrednio działań ochronnych, ale zaraz dodaje, iż podpisywałem dokumenty dotyczące wypłaty pieniędzy dla funkcjonariuszy, broni. To byłem zaangażowany w ten proces, czy nie? Podobnych nieprawdziwych tez jest więcej. Zresztą podczas wtorkowej konferencji na UKSW wypowiadałem się jednoznacznie na temat zabezpieczenia wizyty w Katyniu z 2007 roku. Przedstawiałem trudności, z jakimi się borykaliśmy. Zapewne nie było to zabezpieczenie perfekcyjne, ale też Rosjanie stwarzali nam pewne problemy, nie chcieli współpracować. Robiliśmy jednak wszystko, by zapewnić bezpieczeństwo osobom ochranianym. Tego nie udało się zrealizować ekipie kierowniczej BOR w 2010 roku.
W teczce ma widnieć wpis określający współpracę z Rosjanami jako „nienaganną”.
– Być może funkcjonariusz, który sporządzał notatkę końcową, zawarł taką ocenę. Osobiście nie mogę powiedzieć, że współpraca z Rosjanami była perfekcyjna, ale też nie mogę powiedzieć, że była naganna. Faktem jest to, że współpraca układała się ciężko, ale trzeba też zaznaczyć, że strona rosyjska, w tym szefostwo FSB, wspomagała nas. Mam tu na myśli chociażby kwestię wwozu broni służbowej przez funkcjonariuszy BOR. My taką zgodę w 2007 r. otrzymaliśmy. W 2010 roku jej nie było. Dalej „GW” wytyka, że Rosjanie nie dali nam samochodu pancernego dla prezydenta. Ale autor nie wspomniał już, że wysłaliśmy do Federacji Rosyjskiej własny sprzęt. Był tam nasz samochód pancerny i Rosjanie wyrazili na to zgodę. Widać zatem, jak wybiórczo potraktowano materiały z owej teczki i jak ten artykuł został przygotowany. Służy on wyłącznie zaatakowaniu nas i zakwestionowaniu naszych działań w 2007 roku. Zabrakło w nim chociażby tak istotnej informacji jak ta, że zapewniliśmy bezpieczeństwo panu prezydentowi, który bezpiecznie zrealizował wizytę i wrócił do kraju.
Grupa rekonesansowa, która pojechała do Smoleńska przed uroczystościami w 2007 r., miała problemy ze współpracą, zablokowano BOR wstęp na lotnisko?
– Były problemy i zwracałem na to uwagę. Jednak po mojej interwencji na lotnisko wjechali pirotechnicy z naszym sprzętem i we współpracy z lokalną milicją zabezpieczali miejsce pobytu pana prezydenta.
Podobno pirotechnik przyleciał na godzinę przed delegacją i sprawdzał tylko miejsca w namiocie, gdzie prezydent miał jeść obiad.
– Mogę tylko powiedzieć, że pirotechnik nie zajmuje się sprawdzaniem potraw. Od tego są inne osoby.
Jak realizowaliście łączność, skoro Rosjanie mieli nie przydzielić BOR częstotliwości radiowej?
– Nie mam obecnie dostępu do materiałów, ale o ile pamiętam, to poza pozwoleniem na wwóz i posiadanie broni, poza pozwoleniem na wwiezienie własnego sprzętu, funkcjonariusze BOR zabrali ze sobą środki łączności i jestem przekonany, że taką łączność mieli.
A zarzut, że polski samolot podczas wizyty w 2007 r. na lotnisku chronili Rosjanie i rosyjska milicja obstawiała miejsca, które odwiedzał Lech Kaczyński?
– Zatem czarno na białym widać, że nasz samolot w 2007 r. był zabezpieczony przez stronę rosyjską. Tego strona polska nie miała zapewnionego w 2010 roku. Skoro wizyta w 2010 roku była tak dobrze przygotowana, to dlaczego – z tego, co wiemy – na lotnisku przed przylotem Tu-154M nie było owych rosyjskich pancernych samochodów, które miały być zabezpieczone? Gdzie była ochrona? Z informacji, jakie do nas docierają, wynika, że znajdowała się w samolocie Ił-76, który nie zdołał wylądować 10 kwietnia 2010 roku na Siewiernym.
Dziękuję za rozmowę.
Nasz Dziennik Piątek, 8 lutego 2013Autor: jc