Chorzy są wyrozumiali
Treść
Farmaceuci kontynuują protest przeciwko ustawie refundacyjnej i wiele aptek także wczoraj było zamkniętych przez godzinę. W tym czasie realizowano tylko recepty w nagłych wypadkach.
Bezterminowy protest jest rekomendowany przez Naczelną Radę Aptekarską. Farmaceuci domagają się zniesienia zapisu w ustawie refundacyjnej, który nakłada na nich kary za wydanie leków refundowanych osobie, której się nie należą. Ponadto oczekują rzeczywistej abolicji za wadliwe recepty wystawiane podczas protestu lekarzy. Zwracają uwagę, że od początku trwania akcji lekarzy szli rządowi na rękę, a realizując nie do końca wypełnione recepty, zahamowali nieuchronny paraliż, do jakiego mogło dojść w polskiej służbie zdrowia. Tymczasem za swoją rzetelną pracę zostali przez rząd teraz ukarani.
W proteście uczestniczy połowa aptek w całej Polsce - są one zamykane między godz. 13.00 a 14.00 - nie biorą w nim za to udziału placówki sieciowe, choć werbalnie poparły akcję. Barbara Fiklewicz-Dreszczyk, farmaceutka z Poznania, twórca i pierwszy prezes Stowarzyszenia Farmaceutów Katolickich Polski, uważa protest za konieczność. Jej zdaniem, zamknięcie aptek na godzinę nie zagrozi dostępowi do leków i nie godzi w dobro pacjentów. - Jeżeli jest pilna sprawa, personel apteki oczywiście obsługuje pacjentów. Protest jest naszą wspólną sprawą, zwłaszcza gdy coraz bardziej usiłuje się nas, aptekarzy, wrabiać. W tej sytuacji nie możemy milczeć, musimy się bronić - mówi Barbara Fiklewicz-Dreszczyk. Dodaje, że wprowadzenie restrykcyjnych i mało zrozumiałych dla aptekarzy przepisów zbiegło się z inwentaryzacją na koniec roku, a także z likwidacją tzw. programów lojalnościowych. Ponadto aptekarze są zdezorientowani, a kolejne problemy pojawiają się, kiedy farmaceuta ma wydać dany lek. - Dotychczas było tak, że mogłam proponować pacjentowi tańsze odpowiedniki leków. Teraz nie mogę wydać tańszego leku, jeżeli inny jest wypisany na recepcie. Jak w tej sytuacji mamy postępować, by nasze działania były zgodne z prawem? - pyta Barbara Fiklewicz-Dreszczyk. Ta sytuacja sprawia, że aptekarze pracują pod pręgierzem. Większość stara się postępować zgodnie z zasadami etyki zawodowej i wskazaniami swojego sumienia, żeby nie szkodzić pacjentom. - Wywodzę się z pokolenia farmaceutów, kiedy ten kierunek studiów wybierało się nie z powodów biznesowych, ale po to, by zgodnie ze swoimi przekonaniami wykonywać zawód i służyć ludziom. Stąd, kiedy przychodzi do mnie pacjent z receptą, staram się sprzedać mu lek zgodnie z wykazem, lek z refundacją, na który pacjenta stać. Nie mam sumienia postępować inaczej, zwłaszcza kiedy osiedle, gdzie działa apteka, to obszar, na którym mieszkają głównie ludzie starsi, których nie stać na płacenie stu procent za lek. Zdaję sobie sprawę z tego, że wiele ryzykuję. Nie wiem, jak do tego podejdzie NFZ - zastanawia się farmaceutka z Poznania.
Pacjent płaci więcej
Na Podkarpaciu działa około sześciuset aptek. Jak powiedziała nam dr n. farm. Natasza Staniak, aptekarze zdają sobie sprawę z tego, że protestując, uderzają w dobro chorych, utrudniają im dostęp do leków, ale de facto walczą o ich dobro. - Mało osób zdaje sobie sprawę z tego, że Izby Aptekarskie protestując, walczą z przepisem dotyczącym braku możliwości wydania pacjentowi tańszych zamienników. W związku z nową ustawą refundacyjną możemy wydać tańszy lek tylko i wyłącznie w sytuacji, kiedy jego cena jest poniżej ceny limitu. W innym wypadku chory pacjent jest skazany na wykupienie leku droższego albo na ponowne udanie się do lekarza z prośbą o wypisanie tańszego odpowiednika - tłumaczy dr Staniak. W ocenie farmaceutki, większości aptek nie stać na magazynowanie szerokiego asortymentu leków. Stąd nowa ustawa sparaliżuje prace wielu punktów i utrudni życie samym pacjentom. - Może o to chodzi, by tylko pojedyncze apteki sieciowe oraz te należące do hurtowni farmaceutycznych i dysponujące dużym kapitałem były w stanie zapewnić pełny asortyment leków, co w konsekwencji sprawi, że pacjenci zaczną rezygnować z kupowania w mniejszych aptekach, doprowadzając do ich upadku. Nie wiem, do czego to zmierza, ale rząd wprowadzając takie prawo, na pewno nie idzie na rękę pacjentom - ocenia dr Natasza Staniak. Protest aptekarzy nie jest wymierzony w pacjentów, jak próbuje się to przedstawiać opinii publicznej, ale jest to krzyk i bunt wobec złego prawa, które jest wprowadzane w Polsce, a które godzi w aptekarzy, a w rezultacie w samych pacjentów.
Część chorych już wcześniej zaopatrzyła się w leki i na razie omija apteki szerokim łukiem. Pacjenci w większości z wyrozumiałością reagują na protest, starając się zrozumieć argumenty farmaceutów. Doceniają także fakt, że mimo protestu lekarzy aptekarze zachowali się po ludzku i realizowali recepty z pieczątkami "Refundacja leku do decyzji NFZ". Na korzyść pacjentów działa także to, że część lekarzy już nie wbija na receptach wspomnianych pieczątek, ale i oni oczekują na zmiany w ustawie refundacyjnej. Czy jednak można na to liczyć, przekonamy się najprawdopodobniej już dzisiaj podczas posiedzenia senackiej Komisji Zdrowia, w której udział zapowiedział minister zdrowia Bartosz Arłukowicz. Z kolei w piątek odbędzie się Krajowy Zjazd Aptekarzy, podczas którego prawdopodobnie zapadną kolejne decyzje w sprawie protestu aptek.
Farmaceuci czują się pokrzywdzeni i zlekceważeni. Zwracają uwagę, że ich grupa zawodowa zawsze była na szarym końcu za lekarzami i tak, niestety, zostało do dzisiaj. Podkreślają, że zepchnięto ich do sektora handlowego i ich kosztem usiłuje się rozwiązać wiele problemów ochrony zdrowia, które tak naprawdę ich nie dotyczą.
Mariusz Kamieniecki
Nasz Dziennik Środa, 18 stycznia 2012, Nr 14 (4249)
Autor: au