Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Binienda inspiruje

Treść

Gorzkie słowa pod adresem członków komisji Jerzego Millera. Polscy inżynierowie chcą rozmawiać z prof. Wiesławem Biniendą i dostrzegają potrzebę stworzenia komputerowej symulacji ostatniej fazy lotu rządowego tupolewa.

Środowisko naukowe jest zawiedzione brakiem możliwości fachowej polemiki z tezami prof. Wiesława Biniendy, dziekana Wydziału Inżynierii Lądowej Uniwersytetu w Akron, kwestionującego oficjalne ustalenia w sprawie katastrofy smoleńskiej. Inżynierowie chcą rozmawiać i – co ważne – widzą potrzebę sporządzenia komputerowej symulacji ostatniej fazy lotu rządowego tupolewa.
– Nie wykorzystano możliwości polskich naukowców, którzy mogliby wyjaśnić, co się stało w Smoleńsku. Pytam, kto jest w posiadaniu dokumentacji technicznej, dzięki której każdy mógłby sobie zrobić taki model jak prof. Wiesław Binienda, poznać wszystkie momenty np. bezwładności – mówił prof. Aleksander Olejnik z Wydziału Mechatroniki i Lotnictwa Wojskowej Akademii Technicznej w Warszawie. Inny z panelistów naukowej sesji prof. Zdzisław Gosiewski z Instytutu Lotnictwa Wyższej Szkoły Oficerskiej Sił Powietrznych wskazywał, że dwie teorie się rozmijają, a ludzie się nie spotykają, nie ma dialogu. – A przecież można się porozumieć i wszystko sobie wyjaśnić, nikomu by to nie zaszkodziło ani ujmy na honorze by nie przyniosło – skwitował prof. Gosiewski. To właśnie wątpliwości dotyczące braku rzeczowej dyskusji na temat sekwencji wydarzeń na Siewiernym sprawiły, że poniedziałkowa dyskusja przeciągnęła się do późnych godzin nocnych.
Z pobytem w Polsce prof. Wiesława Biniendy, którego badania podważają wyniki oficjalnych ustaleń przyczyn katastrofy smoleńskiej, zbiegło się spotkanie jego oponentów. Podczas sesji zorganizowanej w Kazimierzu Dolnym nad Wisłą przez Polskie Towarzystwo Mechaniki Teoretycznej i Stosowanej występowali członkowie komisji Jerzego Millera i jeden z najbardziej aktywnych krytyków Biniendy – prof. Paweł Artymowicz. Niestety – co podkreślało wielu uczestników konferencji – nie doszło do bezpośredniej konfrontacji obu stron. Natomiast niemal wszystkie referaty można uznać za ilustrację dla postulatu wykonania dobrego modelu matematycznego katastrofy i symulacji ostatnich sekund lotu rządowego tupolewa.
Konferencja środowiskowa „Mechanika w lotnictwie” odbywa się co dwa lata. Poprzednia miała miejsce półtora miesiąca po katastrofie smoleńskiej, kiedy jeszcze nieznane były żadne wyniki badań jej przyczyn. Było to więc pierwsze szerokie i otwarte spotkanie polskich ekspertów z dziedziny mechaniki, aerodynamiki i lotnictwa. Wśród obecnych znaleźli się trzej członkowie Komisji Badania Wypadków Lotniczych Lotnictwa Państwowego (KBWLLP, komisji Millera) powołanej do zbadania katastrofy z 10 kwietnia 2010 roku: Maciej Lasek, wiceprzewodniczący podkomisji lotniczej i obecny przewodniczący Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych (PKBWL), Stanisław Żurkowski, przewodniczący podkomisji technicznej i były przewodniczący PKBWL (poprzednik Edmunda Klicha), a także Piotr Lipiec, również członek PKBWL, specjalista od zapisów rejestratorów lotów.
Ponad dwa lata po katastrofie na Siewiernym członek komisji Jerzego Millera publicznie przyznaje, że nie można wytyczyć trajektorii lotu Tu-154M w oparciu o wykresy sporządzone przez rosyjski MAK.

Maciej Lasek poza pracą w komisji jest także czynnym naukowcem i zajmuje się badaniami w zakresie mechaniki lotów na Politechnice Warszawskiej. Główny organizator konferencji i przewodniczący jej Komitetu Naukowego prof. Krzysztof Sibilski z Politechniki Wrocławskiej był promotorem rozprawy doktorskiej Laska. Nic dziwnego, że pozycja obecnego szefa PKBWL była uprzywilejowana. Mógł swobodnie przedstawić prezentację w obronie tez raportu komisji Millera i razem z dwoma kolegami pełnili rolę honorowych gości i jedynych referentów podczas dyskusji o katastrofie. Dla Sibilskiego katastrofa to przykład CVIT (ang. controlled flight into terrain), czyli kontrolowany lot ku ziemi. Termin ten określa rodzaj wypadku lotniczego, gdy pilot nieświadomie steruje sprawnym samolotem w kierunku ziemi. Sibilski uważa, zgodnie z ustaleniami komisji Millera, że ten CVIT to skutek nieodpowiedniego wyszkolenia załogi.
Na sesję do Kazimierza Dolnego przyjechał też jeden z członków zespołu biegłych powołanych przez prokuraturę wojskową dr hab. Ryszard Szczepanik, dyrektor Instytutu Technicznego Wojsk Lotniczych. Niespodziewanym gościem konferencji okazał się Paweł Artymowicz z Uniwersytetu w Toronto. To profesor astrofizyki i pilot amator, bardzo aktywny bloger, znany jako zdecydowany oponent Wiesława Biniendy i innych współpracowników parlamentarnego zespołu Antoniego Macierewicza. W internecie prezentuje własne obliczenia, które są dość zbieżne z ustaleniami komisji Millera, ale bardzo dużo miejsca poświęca krytyce i podważaniu dorobku, kompetencji czy też dobrej woli swoich przeciwników. Sam zgłosił swój udział w konferencji. Referat Artymowicza został wprowadzony do programu w ostatniej chwili.

Bolesna absencja
Nie zaproszono natomiast przebywającego w Polsce Biniendy, nawet nie poinformowano go o konferencji. Naukowiec wygłosił prawie dziesięć wykładów, występował w mediach i kontaktował się z prokuratorami. Podczas wszystkich prezentacji nie pojawił się jednak żaden z jego utytułowanych polemistów. Trochę inaczej było w Kazimierzu, gdyż wielu uczestników konferencji miało inne zdanie niż Artymowicz, Lasek i jego współpracownicy. Przez to poniedziałkowa dyskusja, mająca zamykać pierwszy dzień obrad, przeciągnęła się do godz. 23.00. Wiele osób wyrażało żal, że nie doszło do publicznej, fachowej polemiki Biniendy z Laskiem i Artymowiczem. Mówili o tym m.in. prof. Aleksander Olejnik z Wydziału Mechatroniki i Lotnictwa Wojskowej Akademii Technicznej oraz prof. Zdzisław Gosiewski z Instytutu Lotnictwa Wyższej Szkoły Oficerskiej Sił Powietrznych (WSOSP) i Politechniki Białostockiej. Ten ostatni zauważył, że „jakoś się dwie teorie rozmijają, a ludzie się nie spotykają, nie ma dialogu, a przecież można się porozumieć i sobie to wszystko wyjaśnić i nikomu by to nie zaszkodziło ani ujmy na honorze by nie przyniosło”. Profesor Piotr Witakowski z Akademii Górniczo-Hutniczej w Krakowie uważa, że w wyniku braku porozumienia dopuszcza się do tego, że „pozostają dwa światy w Polsce”, gdyż nie ma możliwości zweryfikowania w sposób niezależny wyników prac komisji rządowej.

Symulacje jednak potrzebne
Lasek, pytany o wykonanie obliczeń aerodynamiki lotu Tu-154M w ostatniej fazie, powtarzał twierdzenie, które zaprezentował też w grudniu w rozmowie z „Naszym Dziennikiem”. Według niego, komisja nie musiała niczego takiego robić, gdyż dane z rejestratorów wystarczyły do określenia trajektorii lotu i przyczyn katastrofy. – Dlaczego nie badaliśmy, co się stało po brzozie? Naszym celem nie było przekonanie opinii publicznej, jak było. Naszym celem było określić przyczyny katastrofy i sformułować zalecenia profilaktyczne. Przyczyny skończyły się po przekroczeniu [wysokości] 100 metrów – stwierdził kategorycznie. Lasek odwołuje się jedynie do prac, które „na pewno w przyszłości zostaną przeprowadzone” i oczywiście potwierdzą ustalenia komisji. – Nie jestem zwolennikiem stosowania technik komputerowych do rzeczy, które są namacalne – oświadczył obecny przewodniczący PKBWL. Wtóruje mu Żurkowski. – Jeśli ktoś się chce w to bawić, to na pewno bym nie zaproponował wydawania na to państwowych pieniędzy. Jeśli ktoś ma taką fanaberię, to niech to robi w czasie wolnym z prywatnych środków – oświadczył.
Jednak te głosy były dość wyraźnie odosobnione. Inaczej uważa nawet Artymowicz, który wyraźnie popiera wykonanie symulacji. – Warto ją zrobić, jeżeli tylko się da. Sprawdzenie zgodności różnych zestawów danych ze sobą pozwala zweryfikować, czy nie nastąpiła jakaś błędna interpretacja, czy nie mamy fałszywych danych podanych przez kogoś o złych intencjach – stwierdził. Sam Artymowicz pokazał streszczenie swoich obliczeń, które w całości wraz z używanymi algorytmami mają wkrótce pojawić się na jego stronie internetowej. Metoda Artymowicza ma być z założenia bardzo prosta i zrozumiała dla niespecjalistów. To oczywiście nie do końca możliwe, jednak z pewnością konieczne obliczenia są znacznie krótsze niż wymagające użycia superkomputerów symulacje Biniendy. Metoda Artymowicza jest jednak obciążona dużą ilością uproszczeń. Są to zresztą dwie zupełnie różne symulacje dwóch różnych zjawisk. Binienda skoncentrował się na uderzeniu skrzydła w brzozę, a potem na locie oderwanego kawałka skrzydła.
Artymowicz zakłada, że brzoza ścięła fragment skrzydła, i dalej prowadzi obliczenia aerodynamiczne dowodzące, że samolot rzeczywiście wykonał półbeczkę i nie zahaczył przy tym o ziemię, aż do miejsca ostatecznego rozbicia się. Używa przy tym metody obliczeniowej uogólniającej prace Ludwika Prandtla, niemieckiego fizyka, który prowadził badania na temat aerodynamiki w pierwszej połowie XX wieku. Efektem symulacji astrofizyka z Kanady jest trajektoria nieco różniąca się od podanej przez KBWLLP, ale według niego doskonale zgodna z położeniem ścięć wszystkich drzew na drodze samolotu i położeniem wraku. Wynik Artymowicza wspiera ustalone przez komisję Millera końcowe przechylenie samolotu (150 st.), wbrew MAK, który podał wartości 200-210 stopni. Osobliwością analizy Artymowicza jest uzyskany przez niego ubytek siły nośnej na lewym skrzydle w wyniku oderwania jego końcówki. Jego zdaniem, lewe skrzydło traci siłę nośną odpowiadającą masie aż 11 ton.
O zaletach symulacji komputerowych można się było przekonać z niemal wszystkich referatów wygłaszanych pierwszego dnia konferencji. W szczególności z prezentacji samego Macieja Laska, który prowadził pracę magisterską studenta Franciszka Grabowskiego na temat katastrofy gibraltarskiej. Obliczenia wykonywane pod kierunkiem Laska przez Grabowskiego dowiodły, że przebieg lotu i upadku liberatora zgodny z zeznaniami pilota Eduarda Prchala, jedynego ocalonego z wypadku, był niemożliwy. Inne dane wskazują, że już w 1943 r. wiedziano, że po wodowaniu tego typu samolotu załodze jest stosunkowo łatwo się uratować, a pasażerowie z reguły giną. Według Grabowskiego, pilot świadomie wykonał takie wodowanie. Oczywistym, chociaż niewyrażonym wprost przez Laska wnioskiem z tych wyników jest uznanie, że Prchal był uczestnikiem spisku mającego na celu zabicie pasażerów. Jest to paradoksalnie coś, czego Lasek odmawia i co wyśmiewa w sprawie Smoleńska. Oto bowiem symulacja komputerowa kwestionuje oficjalne ustalenia rządowe komisji brytyjskiej i jeszcze na dodatek w rezultacie sugeruje, że doszło do swego rodzaju zamachu.
Pierwszym opiekunem pracy Grabowskiego był prof. Jerzy Maryniak, zmarły rok temu wybitny polski naukowiec zajmujący się mechaniką i lotnictwem. Jego pamięci poświęcono całą konferencję w Kazimierzu. Maryniak urodzony w 1932 roku był żołnierzem Armii Krajowej, harcerzem, naukowcem i działaczem społecznym. Jako dziekan Wydziału Mechaniki, Energetyki i Lotnictwa Politechniki Warszawskiej w czasie stanu wojennego dał się poznać ze swojej niezależności i obrony studentów zaangażowanych w działalność opozycyjną przed represjami. Jak widać, uważający się za uczniów Maryniaka Lasek i Żurkowski nie idą drogą swojego mistrza i wolą manipulować danymi lotniczymi, spełniając polityczne oczekiwania.

Moment bezwładności
O zaletach symulacji komputerowych i skomplikowanych projektów obliczeniowych można się też było przekonać z prezentacji prof. Grzegorza Kowaleczki, prorektora Wyższej Szkoły Oficerskiej Sił Powietrznych w Dęblinie, również oponenta Biniendy. Pokazał on szczegółową analizę trzech autorów aerodynamiki katastrofy samolotu An-28 Bryza w 2009 roku. Użycie skomplikowanego i nowatorskiego modelu matematycznego pokazującego fizyczny mechanizm utraty sterowności pozwoliło zrozumieć jej przyczyny.
Jedną z kwestii, która wywołała dyskusję podczas konferencji o „Mechanice w lotnictwie”, był sposób wyliczenia momentu bezwładności samolotu względem osi podłużnej. To wartość fizyczna używana zamiast masy w analizie ruchu obrotowego. W uproszczeniu moment bezwładności uwzględnia, jak masa ciała rozłożona jest względem osi obrotu. Aby można było symulować obrót tupolewa (beczkę), trzeba znać ten parametr. Artymowicz używa przybliżenia polegającego na podziale samolotu na dziesięć części i potraktowaniu ich jako punktów o pewnej masie. Jednak oszacowanie tych mas też nastręcza wiele problemów. Stąd wyrażany przez kilku występujących apel o udostępnienie dokumentacji technicznej samolotu, która jest w posiadaniu Inspektoratu MON ds. Bezpieczeństwa Lotów, oraz zbadanie pod tym kątem drugiego polskiego tupolewa. Był to chyba jedyny punkt, co do którego wszyscy obecni byli zgodni.
Inaczej ma się sprawa z trajektorią lotu. Profesor Witakowski namawiał członków komisji Millera do przedyskutowania swoich wyników ze współpracownikami zespołu parlamentarnego, których reprezentuje prof. Kazimierz Nowaczyk z Baltimore. Spotkało się to ze zdecydowaną odmową. Argumentem był brak dostępu do pełnych zapisów rejestratora parametrów lotu (FDR) przez kogokolwiek poza MAK, komisją Millera i prokuraturą (oraz powołanymi przez nią biegłymi). Jak stwierdził Piotr Lipiec, ktoś, kto opiera się tylko na wykresach z raportu MAK, nie może wiarygodnie opisać toru lotu. Jest to oczywiste nieporozumienie. Nowaczyk nigdy nie powoływał się na te wykresy, które rzeczywiście z powodu dokładności nie nadają się do obliczeń. Otóż komisja odczytywała czas i wysokość samolotu z rejestratorów, a potem dopasowywała uzyskane punkty do położenia geograficznego w oparciu o zarejestrowane przez FMS i TAWS współrzędne pobierane z odbiornika GPS. Nowaczyk korzystał jedynie z danych TAWS, w których także zapisano podstawowe parametry: wysokość, prędkość itd. Uzyskał mniejszą liczbę punktów, ale nie potrzebował korzystać z zapisów rejestratorów, które uważa za niewiarygodne. O udostępnienie naukowcom zestawu danych FDR apelował prof. Marek Czachor z Politechniki Gdańskiej. Ale jego wypowiedź spotkała się z powątpiewaniem. Członkowie komisji Millera przekonywali, że nie ma na świecie praktyki udostępniania takich danych, poza tym samolot był wojskowy, więc również zapisy ma tylko wojsko, co należy rozumieć tak, że raczej nikt ich nikomu spoza zamkniętego grona wtajemniczonych nie pokaże. Inaczej myśli prof. Olejnik. – Wydaje mi się, że nie wykorzystano możliwości polskich naukowców, którzy mogliby przekonać, przynajmniej większość, co się stało w Smoleńsku. Pytam, kto jest w posiadaniu dokumentacji technicznej, dzięki której każdy mógłby sobie zrobić taki model jak prof. Binienda, poznać wszystkie momenty [bezwładności] itd. – skwitował naukowiec z WAT.

Piotr Falkowski
Kazimierz Dolny

Nasz Dziennik Środa, 30 maja 2012, Nr 125 (4360)

Autor: au