Bez zastrzeżeń do załogi
Treść
Żaden z żołnierzy specpułku, którzy zeznawali w prokuraturze, nie powiedział złego słowa na członków załogi Tu-154M i gen. Andrzeja Błasika. Przeciwnie. Jak podkreślali, zarówno piloci, jak i dowódca Sił Powietrznych powszechnie uchodzili za profesjonalistów w każdym calu.
"To był dobry pilot, wyważony, spokojnie zachowywał się w kabinie, nigdy nie stwarzał sytuacji stresowych w czasie lotu. Wykonywaliśmy loty w warunkach trudnych, nie zdarzało się mu wykonywać lądowań w warunkach poniżej dopuszczalnego minimum" - tak o mjr. Arkadiuszu Protasiuku, dowódcy lotu do Smoleńska, mówił śledczym chor. sztab. Mirosław Iwon, przesłuchany 2 lipca 2010 roku.
Podobnie zapamiętał drugiego pilota ppłk. Roberta Grzywnę - jako człowieka cieszącego się życiem i lotnika z prawdziwego zdarzenia. "To także był dobry pilot, był wymagający, aczkolwiek nie konfliktowy, bardzo dbał o bezpieczne wykonywanie lotów. Nie miał skłonności do ryzykanctwa, nie pamiętam, by w czasie lotów z nim były przekraczane warunki minimalne do lądowania" - zeznał Iwon.
Doświadczenie i rozsądek
Śledczy, tak polscy, jak i rosyjscy, wielokrotnie indagowali świadków na temat domniemanych problemów, z którymi członkowie załogi Tu-154M mogli się borykać. Wszyscy, którzy ich znali, zeznawali jednak, że oznak tego nie zauważyli. "Nic mi nie jest wiadome, aby miał jakiekolwiek problemy osobiste czy też zawodowe" - mówił w prokuraturze o mjr. Protasiuku mjr pil. Grzegorz Pietruczuk, przesłuchany 30 czerwca 2010 roku. I podkreślił, że Protasiuk nigdy nie łamał przepisów w zakresie bezpieczeństwa lotów, że nie było ani jednej sytuacji, w której naraziłby bezpieczeństwo lotu. "Oceniam go jako doświadczonego pilota zachowującego zimną krew, podejmującego przemyślane decyzje w trakcie lotów" - stwierdził kapitan.
Pietruczuk skoncentrował się na wyszkoleniu załogi. Z jego relacji wyłania się obraz pilotów jako fachowców wysokiej klasy. "Uważam, że był dobrze wyszkolony. Nie zauważyłem, aby popadał w rutynę. Zawsze był przygotowany do lotów, wcześniej jako nawigator, a następnie jako II pilot. Nie miał skłonności do łamania przepisów. Nic mi nie jest wiadome o jakichkolwiek jego problemach" - tak scharakteryzował ppłk. Grzywnę.
Podobną opinię wyraził o kpt. Arturze Ziętku i ppor. Andrzeju Michalaku. Pierwszy z nich jako nawigator latał z Pietruczukiem na Tu-154. "Nie popełniał błędów mających wpływ na bezpieczeństwo lotu. W sytuacjach gdy nie był czegoś pewny, po prostu się pytał. Nie byłem z nim blisko jako kolega i w związku z tym nie jestem w stanie nic powiedzieć o jego życiu prywatnym" - zeznał pilot. "Latałem również z chor. Michalakiem. Oceniam go jako bardzo dobrego mechanika. Nie miałem nigdy do niego zastrzeżeń" - dodał Pietruczuk.
Na tropie incydentów
Mimo że ppłk Mirosław Szabela wchodzący w skład Komisji Badania Incydentów w 36. Specjalnym Pułku Lotnictwa Transportowego zeznał w prokuraturze, że nie przypomina sobie, żeby były jakiekolwiek raporty na członków załogi tupolewa, a w szczególności na mjr. Arkadiusza Protasiuka, podobnego pytania nie uniknęli inni, którzy ich znali.
"Jako pilot był zdecydowany, precyzyjny, nie stwarzał stresowych sytuacji w trakcie lotu, bezpiecznie czułem się z nim w czasie lotów, gdy on był dowódcą załogi. Praktycznie każdy lot z mjr. Grzywną kończył się lądowaniem według przyrządów, nie było w związku z tym żadnych incydentów. Prywatnych kontaktów z mjr. Grzywną i kpt. Protasiukiem nie utrzymywałem, więc nie wiem nic o ich życiu prywatnym" - relacjonował śledczym por. Bogdan Sucharski, przesłuchany 30 czerwca 2010 roku. Co miał do powiedzenia o kpt. Ziętku? "Wykonując swoje obowiązki, był dociekliwy i konsekwentny. Bardzo dobrze znał przepisy prawa lotniczego. Miał dobrą opinię jako II pilot i nawigator. Miał żonę i dwie córki, nic mi nie jest wiadomo, by miał jakieś problemy rodzinne" - powiedział.
Również kpt. Grzegorz Woltański, starszy inżynier Sekcji Techniki Lotniczej SPLT, przesłuchany 18 maja 2010 roku, zeznał, że nic mu nie jest wiadomo "na temat ewentualnych incydentów lotniczych z udziałem mjr. Protasiuka lub ppłk. Grzywny". "Ja nigdy nie miałem zastrzeżeń do wskazanych powyżej oficerów w kwestii znajomości i eksploatacji samolotów (zarówno Tu, jak i Jak)" - powiedział Woltański.
Podobne, dobre zdanie o załodze ma Monika Kasprzak, stewardesa 36. SPLT, przesłuchana 11 sierpnia 2010 roku. Jak podkreślała, oprócz profesjonalizmu i doświadczenia pilotów zwracał uwagę ich spokój i zrównoważenie. "Arek był człowiekiem opanowanym, spokojnym, my z koleżankami mówiłyśmy na niego, że to siła spokoju. Odkąd ja pracuję, to nigdy nie widziałam go, by coś wyprowadziło go z równowagi. Wszyscy uważali, nie tylko my z naszej strony od stewardes, ale również w pułku, że Protasiuk to bardzo dobry pilot. Nigdy nie słyszałam, by ktoś miał względem niego jakieś zastrzeżenia" - informowała Kasprzyk. "Miałam zaufanie do Arka Protasiuka i Roberta Grzywny jako pilotów, nie bałam się z nimi latać" - dodała.
Siła spokoju
Zeznania te nie są odosobnione, podobne opisy można byłoby mnożyć w nieskończoność. Warto zacytować jeszcze chociażby wypowiedź kpt. Piotra Kulisza, który zeznał, że mjr Protasiuk "sprawiał wrażenie, że wszystko kontroluje i obejmuje swoją percepcją, i tak w rzeczywistości było. Ja nigdy nie widziałem go w stanie wzburzenia".
Na temat mjr. Protasiuka wiele miał do powiedzenia również Lesław Powierża, mechanik lotniczy, chorąży sztabowy rezerwy, prywatnie sąsiad i przyjaciel dowódcy. Razem z nim wybudował dom bliźniak. "Zaprzyjaźniliśmy się podczas wspólnej pracy. Często lataliśmy ze sobą i stale współpracowaliśmy zarówno w pracy, jak i poza nią. Arek Protasiuk był spokojnym człowiekiem, dowcipnym, a przy tym opanowanym. Niezwykle zdolnym, samodzielnie potrafiącym podejmować trudne decyzje. On twierdził, że bardzo lubił latać na tupolewach. Bardzo dobrze znał te samoloty" - zeznał Powierża.
Jak podkreślił, dla mjr. Protasiuka liczyło się przede wszystkim bezpieczeństwo lotu i bezpieczne lądowanie. "Nie był to człowiek o jakiejś brawurze, tylko odpowiedzialny. Znał się na pilotowaniu tych maszyn i wiedział i przewidywał ewentualne skutki nieprawidłowych manewrów. To był wysokiej klasy pilot. On potrafił sobie poradzić w różnych trudnych sytuacjach pogodowych, z niesprawnościami samolotu w powietrzu" - mówił. Dodał także, że Protasiuk nie lubił nadmiernego ryzyka i nigdy niepotrzebnie nie narażał zarówno swojego życia, jak i pasażerów, bo "miał rodzinę, dla której chciał żyć".
Wirtualne naciski
Ponieważ raport rosyjskiego MAK bezpodstawnie przypisał do kokpitu Tu-154M dowódcę Sił Powietrznych gen. Andrzeja Błasika, robiąc z niego nie tylko osobę nietrzeźwą, lecz również furiata wywierającego nacisk na pilotów, ten wątek był również badany przez polskich prokuratorów. Piloci 36. SPLT, którzy znali zarówno mjr. Protasiuka, jak i gen. Błasika, zeznawali, że nie wierzą w żadne naciski ze strony generała, bo nigdy do takich nie dochodziło. Tym bardziej że Protasiuk nie był typem człowieka, na którego ktokolwiek mógłby wywierać presję. Potwierdza to np. zeznanie mjr. Artura Dobraczyńskiego, przesłuchanego 11 sierpnia 2010 roku.
"Nie słyszałem, by Arek Protasiuk ulegał jakimś naciskom, na tyle, na ile go znałem, to raczej nie uległby" - podkreślił Dobraczyński. Zeznania świadków, którzy latali w składzie załogi razem z gen. Błasikiem, są druzgocące dla pleniącej się do dziś "teorii naciskowej".
"Zeznaję, że byłem w składzie załogi wykonującej loty z gen. Błasikiem. Wykonywaliśmy ok. 10 lotów szkolno-treningowych. Generał Błasik wyszkolił się na II pilota samolotu Jak-40. Jako pilot gen. Błasik nie miał skłonności do niebezpiecznych manewrów, nie przejmował dowodzenia w kabinie samolotu, zachowywał się jak szkolony" - stwierdził chor. sztab. Mirosław Iwon. Zeznał, że wykonywał również z gen. Błasikiem jeden lub dwa loty dyspozycyjne, podczas których "nie zdarzyło się, by (...) gen. Błasik nakłaniał dowódcę załogi do wykonywania lotu i lądowania w złych warunkach meteorologicznych".
"Zeznaję, że pod koniec marca 2010 r. wykonywaliśmy lot treningowy z gen. Błasikiem do Poznania, dowódcą załogi był por. Kulisz. Podejście do lądowania odbyło się w warunkach lekkiego opadu śniegu, według przyrządów z użyciem ILS. Po wylądowaniu końcówka dobiegu, od połowy pasa, odbyła się w silnej śnieżycy. Samo podejście i przyziemienie odbyło się jak najbardziej w warunkach dopuszczalnych". Podobnie zeznał kapitan Kulisz. Te i inne zeznania przeczą bezpodstawnym oskarżeniom gen. Andrzeja Błasika o zmuszenie pilota Jaka-40 do lądowania w warunkach poniżej minimum, jakie w lutym 2011 roku w telewizji Polsat News wystosował pod jego adresem ppłk Zbigniew Zawada, były starszy inspektor ds. bezpieczeństwa lotów na lotnisku w Poznaniu-Krzesinach.
W składzie wykonującym loty z gen. Błasikiem był też chor. sztab. Wojciech Mućka, przesłuchany 2 lipca 2010 roku. Razem z generałem wykonał około 30 lotów szkolno-treningowych, gdy Andrzej Błasik szkolił się na drugiego pilota samolotu Jak-40.
"Jako pilot gen. Błasik nie miał skłonności do niebezpiecznych manewrów. Wykonałem z gen. Błasikiem też dwa lub trzy loty dyspozycyjne. Nie zdarzyło się w czasie tych wylotów, by gen. Błasik nakłaniał dowódcę załogi do wykonywania lotu w złych warunkach meteorologicznych" - zeznał Mućka.
Jak mówi Ewa Błasik, żona dowódcy Sił Powietrznych poległego pod Smoleńskiem, przez ostatnie dwa lata mieliśmy do czynienia z perfidną nagonką na załogę Tu-154M i jej męża, a zeznania żołnierzy 36. SPLT zadają kłam wszelkim absurdalnym zarzutom. Bo pokazują, że zarówno sam generał, jak i załoga tupolewa byli najwyższej klasy profesjonalistami.
- Mój mąż był gwarantem zerwania związków z poprzednim systemem, w którym ludzi traktowano przedmiotowo i niekiedy bezdyskusyjnie podejmowano za nich decyzje z wyższych szczebli. Pracował nad lotnikami, aby nie bali się mówić prawdy i rozsądnie, w spokoju podejmowali właściwe, mądre decyzje - podkreśla Ewa Błasik.
- Mój mąż na pokładzie tupolewa był tylko jednym z wielu pasażerów i nie odpowiadał za nic od strony organizacyjnej, nie znał się na tym samolocie i oczywiste jest, że nawet do głowy by mu nie przyszło, żeby wchodzić do kokpitu. Ponieważ pierwszy raz leciał na pokładzie z polskim prezydentem, więc na pewno obserwował, jak przestrzegana jest wprowadzona przez niego instrukcja HEAD - dodaje wdowa po gen. Andrzeju Błasiku.
- Nikt nie wmówi mi, że to mój mąż, nieproszony przez załogę, wchodził do kokpitu tylko dlatego, że był pilotem. To bardzo błędny sposób rozumowania. Bez twarzy i honoru są dzisiaj wszyscy ci, którzy żerowali na śmierci mojego męża - słyszymy.
Nasz Dziennik Czwartek, 19 lipca 2012
Autor: au